Total War: Rome II
Są gry, które przechodzi się w jeden-dwa wieczory. Są takie, które wystarczą na kilkanaście bądź kilkadziesiąt godzin. Są też takie, w które gra się tygodniami, miesiącami, latami...
Total War to bez wątpienia absolutna czołówka w kategorii gier strategicznych. Niejeden zagorzały miłośnik tego gatunku spędził przy niej sporą cząstkę, a może i część swojego życia. Ja, pomimo że jakimś wielkim fanem strategii nie jestem, dałem się porwać poprzednim częściom cyklu autorstwa Creative Assembly w sumie bez mała na kilka tygodni. Niedawno znów pojawiła się obawa, że zacznę zarywać kolejne wieczory i zaniedbywać życie prywatne. A jakże, związana z premierą Total War: Rome II.
Creative Assembly po raz kolejny przygotowało ogromną kampanię dla pojedynczego gracza. W Total War: Rome II zabawę zaczynamy w 272 roku przed naszą erą, a następnie prowadzimy jedną z czternastu frakcji (czy to Rzym, czy Egipt, czy Macedonię, czy którąś z pozostałych) przez kolejne wieki, co zajmuje co najmniej kilka wieczorów. A gdy już uporamy się z kampanią, czekają na nas scenariusze historyczne (gratka dla osób zafascynowanych starożytnością i okresem panowania Imperium Rzymskiego), szybkie potyczki oraz opcja multiplayer. I jak tu człowiek ma się czuć bezpieczny o to, że nie zaniedba rodziny, przyjaciół, obowiązków?
Total War: Rome II to - podobnie jak poprzedniczki - ogromna gra, której zasad łatwo się nauczyć, ale którą piekielnie trudno opanować w zadowalającym stopniu. To znaczy odpalić ją mogą nawet nowicjusze, którzy szybko, za sprawą dobrze skonstruowanego samouczka, dowiedzą się, o co w niej chodzi i jak w nią grać, tym bardziej że interfejs jest naprawdę prosty i przejrzysty. Jednak jeśli macie zamiar wejść na wyższy poziom (wtajemniczenia i trudności, których w sumie mamy do wyboru pięć), przygotujcie się na dziesiątki, setki, a może i tysiące godzin zbierania doświadczenia. Na szczęście wszystko, co dzieje się w świecie gry, można wytłumaczyć. Wszystko ma swoją przyczynę i skutek, toteż nawet jeśli na początku możemy czuć się nieco zdezorientowani, to z czasem powinniśmy odkryć nawet najbardziej zakamuflowane prawidła. Cóż, nie od razu Rzym zbudowano, prawda?
Co zaś się tyczy nowości, do gry wprowadzono między innymi trzy rodzaje zwycięstwa - poza militarnym mamy jeszcze ekonomiczne i kulturowe (coś jak w Sid Meier's Civilization). Nie musimy wybierać na wstępie, w której dziedzinie chcemy wygrać, tylko po prostu w trakcie rozgrywki osiągamy kolejne, pomniejsze cele, które zbliżają nas do danego typu wygranej. Choć starożytność to okres podbojów, to w Total War: Rome II swoje miejsce znajdą także pacyfiści, którzy będą mogli pokazać swoją wyższość na inne sposoby. Może przesadzam, bo jednak bez wojen i wojenek zabawa nie może się odbywać, ale cieszy, że nie muszą one przesłaniać całej reszty.
Kolejną nowość odkrywamy na mapie strategicznej, która została tym razem podzielona na osady, a te z kolei zgrupowane w prowincje, z których każda ma swoją stolicę. To, co odbywa się w obrębie danej prowincji (produkcja żywności czy przyrost naturalny), ma wpływ nie tylko na jedną osadę, ale na całą prowincję. A zatem tworzymy w grze kolejne konglomeraty napędzających się wzajemnie miast i miasteczek. Nie ma mowy o budowie samowystarczalnych osad, gdyż w każdej z nich można postawić maksymalnie cztery budowle (w prowincji sześć), a więc jeśli chcemy stworzyć prawdziwą potęgę, musimy sprawić, że klocki składające się na nasze rosnące imperium będą się uzupełniać.
W Total War: Rome II zadebiutowało odświeżone drzewko technologiczne, podzielone na dwie części: cywilną oraz wojskową. Każda dodatkowo dzieli się na trzy gałęzie - rozwój wojskowy na taktykę, organizację i oblężenie, a rozwój cywilny na gospodarkę, konstrukcję i filozofię. Jedna gałąź to dziewięć technologii do opracowania. W sumie mamy ich więc 54. Niemało, ale też nie jakoś bardzo dużo. Według mnie, powinno ich być więcej.
Oczywiście rozwój rozwojem, ale bez walki o ziemie - czy to nasze, czy cudze - starożytność nie byłaby starożytnością. Nawet, jeśli w grze skupilibyśmy się na gospodarce czy kulturze, prędzej czy później napadłaby na nas któraś ze złowrogich frakcji, a wtedy prawdopodobnie gospodarka i kultura szybko ległyby w gruzach. Nie ma więc innej opcji - czym prędzej trzeba zadbać o silną armię (choćby po to, by czuć się bezpiecznie).
W tym aspekcie też doszło do zmian. Otóż każda armia, którą powołujemy, musi mieć swojego dowódcę (postać z krwi i kości, która może m.in. wchodzić w związki małżeńskie oraz zdobywać przedmioty), a w jej skład każdej może wejść nawet 20 oddziałów. Jeśli zginie dowódca, możemy mianować kolejnego. Jeśli polegnie cała armia, pozostaje po niej dziedzictwo, w oparciu o które możemy stworzyć nową (silniejszą niż zwykła) armię pod tą samą nazwą (ponadto odziedziczy ona cechy po zabitym dowódcy). Armii możemy zmienić proporzec oraz nazwę, co dodatkowo pomaga wczuć się w rolę.
Gdy zaś dochodzi do bitew, możemy pozostawić je sztucznej inteligencji albo osobiście pokierować naszymi wojskami. Po dłuższym czasie zaczynamy korzystać z tej pierwszej opcji, ale z początku trudno zrezygnować z osobistego rozgrywania potyczek, bo pod tym względem Total War: Rome II jest po prostu przepiękną grą. Tak rozległych bitew nie oglądaliśmy chyba jeszcze nigdzie. Ogromne armie (kilkadziesiąt oddziałów na jednej planszy to naprawdę coś!), przedstawione w drobnych detalach (które możemy podejrzeć w każdej chwili, przybliżając widok), płynnie animowane, poruszające się w realistycznie przedstawionym, zróżnicowanym otoczeniu (od śniegów północy po piaski południa) i w zmieniających się warunkach atmosferycznych... to prawdziwie cudowny widok!
Bitwy nie pozostawiają nic do życzenia także, jeśli chodzi o możliwości taktyczne, choć w gruncie rzeczy mamy w nich do czynienia niemal wyłącznie z tym, co znamy z poprzednich gier z serii. Wojska możemy ustawiać w różne formacje, a następnie obmyślać sprytne taktyki, wykorzystujące zdolności poszczególnych jednostek. Każdy rodzaj bitew - lądowe, morskie i oblężenia - rozgrywa się inaczej, więc na monotonię nie można narzekać. Niezależnie od miejsca walki, możliwości taktycznych jest wiele i każdy domorosły strateg powinien czuć się usatysfakcjonowany.
W Total War: Rome II gra się niezwykle przyjemnie, cały czas odczuwając potrzebę rozegrania "jeszcze jednej tury". Zabawa postępuje szybko, a jeszcze szybciej, gdy opanujemy wszystkie niuanse. Jednak byłoby jeszcze lepiej, gdyby po jednej turze nie trzeba było czekać tak długo na kolejną. Tymczasem frakcji jest wiele i nawet, jeśli wyłączymy podgląd ich ruchów, raczej nie unikniemy przestojów, chyba że gramy na naprawdę silnym sprzęcie (ten będzie wam potrzebny także do tego, by w pełni cieszyć się grafiką prezentowaną w trakcie bitew). Przyczepić można się także do sztucznej inteligencji, która od zawsze była najsłabszą (nie słabą, ale w kontekście pozostałych - najsłabszą) stroną Total War. Choć widać, że Creative Assembly cały czas pracuje nad tym aspektem, nadal jest to pięta Achillesowa gry. Twórców usprawiedliwia jednak fakt, że opracowanie sztucznej inteligencji na naprawdę wysokim poziomie w tak ogromnej, rozbudowanej i wielowątkowej grze to zadanie o najwyższym stopniu trudności.
To tyle, jeśli chodzi o wady, bo nie ma chyba co wspominać o pomniejszych niedoróbkach technicznych, które zostaną szybko usunięte za pomocą jednej czy dwóch łatek. A już na pewno nie ma co zwracać na nie uwagi ze względu na to, jak obszerną, śliczną i wciągającą grą jest Total War: Rome II. Creative Assembly po raz kolejny pokazało, jak powinno się tworzyć strategie z najwyższej półki. A ja po raz kolejny jestem w opałach, bo spędzam w Imperium Rzymskim już czwarty wieczór z rzędu i nie wiem, kiedy stamtąd wrócę...