Xenoblade Chronicles: Definitive Edition – recenzja

Xenoblade Chronicles: Definitive Edition /materiały prasowe

​Po bardzo ciepłym przyjęciu Xenoblade Chronicles 2 przez fanów Nintendo Switcha, twórcy postanowili wrócić do początku swojego uniwersum. Xenoblade Chronicles: Definitive Edition to nie tylko okazja dla nowych graczy na poznanie tego bogatego świata, ale również ogromny upgrade względem oryginału.

Oś czasu serii Xenoblade Chronicles zaczyna się coraz bardziej komplikować. Debiutujące właśnie na Switchu Definitive Edition jest bowiem już drugą, odświeżoną wersją tej gry. Pięć lat po premierze oryginału w 2010 roku pojawiło się Xenoblade Chronicles 3D jako tytuł ekskluzywny dla Nintendo New 3DS. W tym samym roku Wii U dostało również Xenoblade Chronicles X. Wreszcie pod koniec 2017 roku pojawiła się gra najlepiej znana większości fanom serii, Xenoblade Chronicles 2.

Nintendo już wcześniej wyrażało chęć odświeżania poprzednich odsłon większej grupie użytkowników za pomocą popularnego wtedy 3DS-a. Nic więc dziwnego, że i tym razem zdecydowali się na przypomnienie oryginału posiadaczom Switcha. Biorąc jednak pod uwagę, jak dobrze wygląda teraz pierwsza część na nowym handheldzie Nintendo, może to być również świetna szansa na kolejne przejście dla weteranów serii.

Reklama

Fabularnie gra wrzuca nas w środek wybuchającego konfliktu. Zostaje przedstawiony nam Shulk i zaraz później obserwujemy, jak bezwzględna armia potężnych robotów niszczy wioskę, w której wychowywał się przez całe swoje dzieciństwo. Bohater obiecuje zemstę i razem ze swoim przyjacielem u boku wyrusza na podróż w nieznane. Chce poznać motywacje Mechonu i znaleźć tego, kto jest odpowiedzialny za zniszczenie jego domu.

Chociaż Shulk jest tutaj wyraźnym głównym bohaterem, od pierwszych minut w centrum zainteresowania większości postaci znajduje się również Monado. Podobnie jak w Xenoblade Chronicles 2, gdzie bronie i blade’y odgrywały znaczącą rolę w fabule, tak w Definitive Edition nasz arsenał ma spore znaczenie. Na plecach Shulka znajduje się bowiem Monado, jedyna broń zdolna do normalnego zadawania obrażeń maszynom Mechonu. Razem z historią Shulka, jego przeszłością oraz tajemnicą trwającego w świecie Xenoblade Chronicles konfliktu, dowiadujemy się w rezultacie coraz więcej szczegółów odnośnie tajemniczego, czerwonego ostrza.

Podstawowe mechaniki gry bardzo mocno przypominają drugą część serii. System walki jest połączeniem action RPG z turówką. Podczas starcia z przeciwnikiem mamy do dyspozycji zwykłe taki, które kontrolowana przez nas postać wykonuje automatycznie, oraz listę umiejętności specjalnych. Każda z nich ma swój oddzielny cooldown i często nakłada negatywne efekty na rywala.

Standardowa walka składa się więc z autoatakowania, omijania ataków przeciwnika i używania aktywnych umiejętności. Razem z postępem fabuły, gra otwiera przed nami kolejne mechaniczne możliwości. Zostajemy przedstawieni z kolejnym systemem znanym wielu fanom dwójki, combo. Aktywne umiejętności są w stanie nakładać efekty Break, Topple i Daze. Użyte w odpowiedniej kolejności, przez różne postaci, gwarantują potężne combo pozwalające DPS-om na zadawanie ogromnych obrażeń chwilowo bezbronnym celom. Swoją oddzielną mechanikę ma oczywiście również Monado. Potężne ostrze, którym może władać wyłącznie Shulk sprawdza się najlepiej w walkach z Mechonem.

Na dodatkową pochwałę zasługuje sposób, w jaki Xenoblade Chronicles wprowadza graczy w bardziej zaawansowane mechaniki. Pozornie prosty system walki składający się z autoataków i kilku combo z rozdziału na rozdział ewoluuje. Mamy jednak wystarczająco dużo czasu, żeby przetestować swoje aktualne możliwości, zapoznać się ze wszystkimi tutorialami i dopiero kiedy przejdziemy przez kilka większych wyzwań, fabuła przedstawia nas z kolejnym urozmaiceniem dotychczasowych mechanik.

W porównaniu do oryginału, Definitive Edition przeszło solidną dawkę zmian. Widać je przede wszystkim pod kątem wizualnym. Gra na Switchu, szczególnie w wersji stacjonarnej, działa i wygląda świetnie. Mimo okazjonalnych problemów z większymi walkami w hanheldzie, ciężko jest wiele zarzucić oprawie audiowizualnej. Nie można też oprzeć się wrażeniu, że właśnie tego brakowało oryginalnej wersji. Dzięki wciągającej fabule i przyjemnej, aczkolwiek wymagającej rozgrywce, świat Xenoblade Chronicles wreszcie nabiera kolorów. Teraz, kiedy Shulk ląduje na ekranie monitorów i 60-calowych telewizorów, uniwersum Monolith tętni życiem, czyniąc z Definitive Edition kompletny jRPG.

Zmiany względem oryginału widać niemalże natychmiast. Nowa oprawa graficzna robi wrażenie, poruszanie się po odświeżonym UI jest bardzo intuicyjne, a nowe poziomy trudności, Casual i Expert, pozwalają lepiej dostosować rozgrywkę do swoich oczekiwań. Usprawnienia i lepsza grafika to jednak nie jedyne zmiany, jakie przyniosło Definitive Edition.

Dla zaznajomionych z serią graczy największą nowością będzie Future Connected, epilog składający się z wyciętych z podstawowej wersji gry fragmentów. Fabuła dodatku została umieszczona rok po wydarzeniach z głównego wątku i doskonale dopełnia całej historii. Nie jest to oczywiście przygoda na dziesiątki godzin, ale na pewno ucieszy wielu fanów i wciągnie ich na kilka dodatkowych dni. Ponadto, Definitive Edition wprowadza również tryb Time Attack, gdzie jak sama nazwa wskazuje, zostajemy wrzuceni w przygotowaną wcześniej walkę i postawieni przed zadaniem jak najszybszego pokonania rywala. Przyjemna alternatywa do zadań pobocznych i jeszcze lepsze nagrody.

W dobie przesuwanych premier, niepewności deweloperów i ciągłej walki z deadline’ami na Switchu pojawia się kolejny must-have. Chociaż weterani serii mogą ubolewać, że Monolith nie przeznaczył całych swoich sił na coś nowego, momentami w Xenoblade Chronicles: Definitive Edition można zapomnieć, że nie mamy do czynienia z kolejnym, świeżym jRPG.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy