Atelier Yumia – recenzja. Alchemia w mrocznej wersji
Seria Atelier od lat kojarzy się z lekkimi historiami, sympatycznymi bohaterkami i sielankową atmosferą alchemicznych eksperymentów. Jednak Atelier Yumia: The Alchemist of Memories & the Envisioned Land wywraca tę formułę do góry nogami.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy po rozpoczęciu zabawy w Atelier Yumia, jest jego skala. To największa gra w historii serii, z otwartym światem inspirowanym The Legend of Zelda: Breath of the Wild oraz Genshin Impact. Zapomnij o małych, podzielonych lokacjach. Tutaj eksploracja jest płynna, a ułatwia ją opcja podróżowania na motocyklowej hybrydzie (brzmi dziwnie, ale zaskakująco dobrze działa).
Każda strefa ma swoją specyfikę i unikalne wyzwania - niektóre obszary wymagają specjalnych gadżetów do eksploracji, inne mają swoje ekosystemy potworów i zagadki do rozwiązania. Twórcy mocno postawili na wertykalność mapy, więc poza bieganiem i jeżdżeniem trzeba też wspinać się i wykorzystywać linę. W większości przypadków sprawia to satysfakcję. Czasem tylko można odczuć, że nie każdą lokację zaprojektowano z równą dbałością o szczegóły.
Jeśli poprzednie części serii kojarzyły ci się z klimatem "dziewczyna wyrusza na przygodę i spotyka przyjaciół", to Atelier Yumia brutalnie cię z tego wyrwie. Świat gry to ruina dawnego imperium, alchemia została powiązana z katastrofą, a główna bohaterka - zamiast cieszyć się swobodą - jest traktowana z nieufnością. To mroczniejsza, bardziej dojrzała historia, która nie podaje wszystkiego na tacy. Gra zaczyna się bez klasycznych wprowadzeń czy długich monologów - dopiero z czasem odkrywamy, kim właściwie jest Yumia i jaką rolę ma odegrać w tej opowieści.
Twórcy całkowicie przebudowali system walki. Zamiast tradycyjnych turowych starć mamy teraz dynamiczne potyczki w czasie rzeczywistym, które płynnie łączą się z eksploracją. Nie oznacza to jednak klasycznego "machania mieczem" - system wymaga precyzji i refleksu, bo każda postać ma różne ataki i style walki, a unikanie i parowanie ciosów odgrywa kluczową rolę.
Niektórym może przypominać to Final Fantasy VII Remake - ataki można łączyć w kombinacje, przełączać się między postaciami i wykorzystywać alchemiczne przedmioty w trakcie walki. Sama alchemia jest nadal ważna, ale zamiast spędzać godziny w warsztacie, można ją wykorzystać w terenie. Na przykład do tworzenia improwizowanych bomb czy amunicji do nowego, nietypowego narzędzia bohaterki: fuzji alchemicznej i... fuzji broni palnej. Tak, w Atelier pojawił się faktyczny karabin.
Alchemia pozostaje sercem gry, ale nie w taki sposób, jak w poprzednich częściach. System czerpie garściami z Atelier Ryza, ale dodaje bardziej filmowe animacje i pozwala na tworzenie przedmiotów w dowolnym miejscu. Jednocześnie jednak nie czuć już tak mocno, że to właśnie alchemia jest główną mechaniką - stała się bardziej narzędziem wspierającym eksplorację i walkę, a nie głównym motorem rozgrywki.
Pod względem wizualnym Atelier Yumia prezentuje się solidnie, choć nadal widać ograniczenia budżetowe. Styl artystyczny jest bardziej dojrzały, postacie mają świetnie zaprojektowane stroje i detale, ale same tekstury i animacje momentami odstają od poziomu współczesnych RPG-ów.
Muzyka również podąża za mroczniejszym klimatem gry. W ścieżce dźwiękowej pojawiło się więcej melancholijnych melodii, częściej też postanowiono budować napięcie. Nie ma tu klasycznych, wesołych motywów znanych z poprzednich odsłon. Kompozytor i dźwiękowcy udanie podkreślili zmianę atmosfery..
Atelier Yumia: The Alchemist of Memories & the Envisioned Land to bez wątpienia jedna z najambitniejszych gier w serii. Otwarty świat, dynamiczna walka i mroczniejsza historia pokazują, że twórcy chcą się rozwijać i wyjść poza niszę, w jakiej do tej pory tkwili. Jednak nie każdemu przypadnie to do gustu. Fani klasycznego, beztroskiego Atelier mogą poczuć, że seria zatraciła swój urok, a zmiany w alchemii i walce są bardziej rewolucją niż ewolucją - taką, która może się podobać lub nie.