Eastward - recenzja

​Eastward ukazał się już we wrześniu ubiegłego roku, ale 24 maja do sklepów trafił w wydaniu pudełkowym na Switcha.

Uznaliśmy, że to dobra okazja do nadrobienia zaległości w naszej sekcji z recenzjami. Odpaliliśmy Eastward na Pstryczku, aby sprawdzić, czy to naprawdę taka wciągająca przygoda, jak wielu ją malowało. Aż do teraz była dostępna wyłącznie na pecetach i na Switchu, do tego tylko w postaci cyfrowej. Obecnie każdy posiadacz konsoli Nintendo może dodać ją do swojej fizycznej biblioteki, sięgając po pudełkowe wydanie. Jednak mniejsza o formę - skupmy się na treści samej gry.

Przygodę w Eastward rozpoczynamy w podziemnym mieście, zamieszkałym przez ludzi żyjących w przekonaniu, że przetrwali potężny kataklizm. Wcielamy się w Johna, ubogiego górnika sprawującego opiekę nad dziewczynką imieniem Sammy (gdy była mała, znalazł ją w inkubatorze, wewnątrz tajemniczego laboratorium). Dziecko - doświadczające osobliwych wizji - marzy, by któregoś dnia wyjść na powierzchnię i zobaczyć prawdziwy świat. Ostatecznie, po wielu latach spędzonych w kopalni, para wydostaje się ze skrytego w skałach domu. Tak rozpoczyna się wyprawa obfita w trudne do przewidzenia wydarzenia i odkrycia. Samo to, kim okazuje się być Sammy... Dobra, tyle wystarczy!

Reklama

Opowiedziana w Eastward historia wciągnęła mnie po uszy i okazała się bardzo silnym punktem gry. Podobnie jak relacja Johnny'ego i Sammy, którą napisano i zrealizowano doprawdy świetnie. Co prawda w przeszłości wielokrotnie spotykaliśmy podobne pary - takie składające się z milczącego i poważnego dorosłego oraz tryskającego chęcią życia dziecka - ale wcale mi to nie przeszkadzało. Studio Pixpil miało swój pomysł na tego rodzaju przyjaźń i zrealizowało go po mistrzowsku. Ale na tym się nie kończy. W Eastward pełno też barwnych postaci drugoplanowych. Każda z nich dodaje kolorytu i każdą chce się poznać bliżej.

Eastward to gra przygodowa z elementami RPG, ale nacisk położono w niej przede wszystkim na eksplorację, interakcje z NPC-ami, rozwiązywanie raczej prostych łamigłówek oraz na starciach z przeciwnikami. John w świat wyrusza, dzierżąc w dłoniach patelnię, i to ona służy przez pewien czas jako główny środek do odpierania wrogich ataków. Jednak później zdobywamy też dostęp do broni palnej. Potyczki rzadko wychodzą na pierwszy plan i to chyba dobrze, bo angażowały mnie zdecydowanie mniej, niż zwiedzanie interesującego świata, poznawanie barwnych postaci i zgłębianie wciągającej po uszy fabuły. Wszystkich atrakcji przygotowanych przez twórców wystarczy na przeszło dwadzieścia godzin zabawy. To bardzo dużo.

Trzeba jednak zaznaczyć, że dużą część rozgrywki stanowi czytanie pojawiających się na ekranie literek. Eastward to gra przygodowa w starym, dobrym stylu, w której wszystkie dialogi są przedstawione w formie tekstowej. Dla jednych będzie to zaleta, dla innych wada. Ja nie mam nic do czytania dłuższych tekstów, ale przyczepię się do tego, że niektóre dialogi zbytnio rozbudowano. Postacie często mogłyby dużo szybciej przekazać, co chodzi im po głowie.

W starym, dobrym stylu jest też oprawa audiowizualna. Przygodę śledzimy z tzw. perspektywy top down (z lotu ptaka). Przedstawiono ją przy użyciu pixel artowej grafiki, a udźwiękowienie przywodzi na myśl lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte. Jeśli lubicie ten styl, będziecie wniebowzięci.

Eastward to gra, którą z czystym sumieniem polecam wszystkim tym, którzy szukają przede wszystkim wciągającej fabuły, ciekawych postaci oraz interesującego świata. A jeśli dodatkowo lubicie pixel artowy styl graficzny oraz udźwiękowienie retro, produkcja studia Pixpil powinna w waszych oczach dodatkowo zyskać. To tytuł wprost stworzony do tego, by odpalić go na Pstryczku, będąc w podróży albo na wyjeździe. Ale jeśli wolicie kupić go w wersji na PC, to też śmiało!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy