W końcu przyznał, że zrobił z nich głupców celowo. Dlaczego?

Simowie (czy, jak kto woli, simsowie albo simy) od zawsze słynęli z podejmowania absurdalnych decyzji, ale jak się okazuje - to wszystko było zamierzone. Will Wright, twórca kultowej serii The Sims, przyznał, że celowo osłabił sztuczną inteligencję simów, aby gracze musieli cały czas ingerować w rozgrywkę.

W skrócie:

  • Pierwsza wersja The Sims miała zbyt inteligentną AI, przez którą gra praktycznie sama się przechodziła.
  • Wright uznał, że to zabija sens rozgrywki, więc celowo uczynił Simów mniej samodzielnymi.
  • Do gry dodano więcej chaosu i niebezpieczeństw, takich jak awarie sprzętów czy śmierć w absurdalnych okolicznościach.

Pierwsi simowie byli zbyt mądrzy

W rozmowie z New York Times Will Wright zdradził kulisy powstawania pierwszej części The Sims. Wczesna wersja gry posiadała zaawansowaną autonomię postaci, co oznaczało, że simowie sami dbali o siebie na tyle skutecznie, że gracz nie musiał robić praktycznie nic.

Reklama

Według Wrighta doprowadziło to do sytuacji, w której "niemal każda decyzja gracza była gorsza od pozostawienia simów na autopilocie". Zamiast angażującej symulacji życia, twórcy otrzymali grę, w której najbardziej optymalnym sposobem rozgrywki było... nie granie w nią wcale.

Jak rozwiązano ten problem? Simowie stali się głupsi

Aby upewnić się, że gracze będą musieli aktywnie uczestniczyć w życiu swoich simów, deweloperzy celowo ograniczyli zdolność AI do dbania o podstawowe potrzeby postaci.

W efekcie simowie przestali sami chodzić do toalety, ignorowali głód, a nawet pakowali się w śmiertelne sytuacje. Wprowadzono również więcej elementów chaosu, takich jak częstsze pożary, awarie sprzętów i inne losowe wydarzenia, które wymuszały na graczu interwencję.

Wright określił wszystkie przedmioty w grze jako "ukryte bomby zegarowe", ponieważ każdy zakupiony mebel mógł w pewnym momencie się popsuć, wywołać pożar albo doprowadzić do katastrofy.

Simowie jako "mrówki udające bogów"

Pierwotnym celem Wrighta było stworzenie gry, w której gracze będą pełnić rolę bóstwa kontrolującego życie simów. Jednak zamiast typowej symulacji, twórca chciał, aby to gracz czuł się jak jeden z nich - "mrówka udająca boga".

Chaos, brak samodzielności Simów i ich skłonność do samodestrukcji miały sprawić, że rozgrywka stanie się nieprzewidywalna i będzie wymagała ciągłego nadzoru.

Simy i ich absurdalne śmierci

Efektem tych zmian były niezapomniane sytuacje, które stały się znakiem rozpoznawczym serii. W The Sims bohaterowie mogli umrzeć w wyniku utonięcia w basenie, ponieważ drabinka nagle "zniknęła", spłonąć we własnej kuchni albo zostać porażeni prądem przy próbie naprawy tostera.

Te przypadkowe tragedie były celowym zabiegiem, który miał sprawić, że gra stanie się bardziej angażująca i zabawna.

Efekt końcowy: gra, w którą trzeba grać

Dzięki tym zmianom The Sims stało się tytułem, który wymagał od graczy ciągłej uwagi i podejmowania decyzji, zamiast pozwalać na bierne obserwowanie życia Simów.

Dziś absurdalne zachowania Simów to już element tożsamości serii, który przyciąga kolejne pokolenia graczy. Wright udowodnił, że czasem lepiej stworzyć coś "głupiego", jeśli dzięki temu gra stanie się lepsza.

Czy wiesz, że...

Pierwsza część The Sims została początkowo odrzucona przez EA. Wydawca nie wierzył, że symulator codziennego życia może być interesujący. Jednak po premierze w 2000 roku okazało się, że osoby odpowiedzialne za początkową ocenę projektu były w totalnym błędzie. Produkcja osiągnęła olbrzymi sukces. W kolejnych latach doczekała się trzech kontynuacji i dziesiątków dodatków. Do dziś wszystkie one łącznie sprzedały się w ponad 200 milionach egzemplarzy. To czyni z The Sims jedną z najpopularniejszych gier wideo w historii.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: The Sims | Maxis
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Przejdź na