NiOh 2 w końcu trafił także na pecety. Niedawno testowałem przedpremierową wersję portu, a teraz miałem okazję sprawdzić końcowy produkt.
Już po spędzeniu kilku godzin z wydaniem preview byłem niemal w stu procentach przekonany, że pecetowcy będą zadowoleni. NiOh 2: The Complete Collection to w końcu ta sama gra, co na PlayStation 4, tylko usprawniona. Skoro zachwycała na konsoli Sony, to powinna zachwycać i na "blaszakach". Czy tak jest w rzeczywistości?
NiOh 2: The Complete Collection to dobra okazja, by nadrobić zaległości. Nie tylko dlatego, że gra trafiła wreszcie na pecety (odświeżoną wersję przygotowano także z myślą o PlayStation 5). Także ze względu na to, że w nowym wydaniu znalazła się nie tylko podstawka, ale również trzy fabularne DLC, które studio Team Ninja przedstawiło po premierze.
Zacznijmy od tego, że NiOh 2: The Complete Collection to wznowienie przygotowane po linii najmniejszego oporu. Gracze, którzy mieli do czynienia z podstawką, nie będą zaskoczeni niczym w kwestii fabuły i rozgrywki. To ten sam soulslike, co przedtem. Wciągający, klimatyczny, bardzo wymagający, ale zarazem bardzo satysfakcjonujący.
Jego akcja rozgrywa się w alternatywnej wersji Japonii z okresu Sengoku. Gracz wciela się w postać (może to być zarówno kobieta, jak i mężczyzna) będącą w połowie człowiekiem, a w połowie yokai, czyli demonem wywodzącym się z japońskiej mitologii. Jego celem jest powstrzymanie inwazji innych yokai, które nawiedziły Kraj Kwitnącej Wiśni.
Jednak na naszej drodze stają nie tylko demony, ale także samuraje. Gra stoi walkami, które przywodzą na myśl takie przeboje, jak Dark Souls czy Bloodborne, ale jednak mają swój niepowtarzalny charakter. Nie wiem, czy w którejkolwiek innej grze wywijanie białą bronią było tak realistyczne, dawało tyle swobody i sprawiało tak dużą satysfakcję, jak w NiOh 2. Pod tym względem nic się nie zmieniło.
A co w takim razie uległo zmianie? Przede wszystkim grafika. Jednak nie liczcie na rewolucję w warstwie technicznej. Autorzy ograniczyli się do podstawowych modyfikacji, a więc podnieśli rozdzielczość do 4K, dodali wsparcie dla HDR-u i pozwolili na zabawę w 120 klatkach na sekundę. Oczywiście pod warunkiem, że dysponujemy odpowiednio mocnym komputerem.
W przypadku wersji na PlayStation 5 zdecydowanie łatwiej cieszyć się tymi nowinkami, choć trzeba pamiętać, że aby delektować się 120 fps-ami, potrzebny jest wyświetlacz z odświeżaniem 120 Hz. Te są na szczęście coraz popularniejsze, zarówno w ofercie monitorów gamingowych, jak i telewizorów.
Oczywiście nie ma specjalnie co narzekać na brak większych zmian w warstwie wizualnej, wszak NiOh 2 w nowym wydaniu prezentuje się jak najbardziej aktualnie. Nie powiedziałbym, że next-genowo, ale z pewnością jest tutaj na czym zawiesić oko. Cieszy także umiejętna optymalizacja, która nawet na średniej klasy pececie pozwala cieszyć się całkiem płynną rozgrywką nawet na średnich ustawieniach. To cieszy tym bardziej, że w takich grach, jak NiOh 2 (czyli w takich, w których liczy się każdy ułamek sekundy), stabilna liczba FPS-ów to wręcz konieczność.
Przydałyby się natomiast bogatsze ustawienia graficzne. Na pececie można zmienić tylko rozdzielczość ekranu, rozdzielczość renderowania, ograniczenie klatek na sekundę, jakość cieni, rozmycie w ruchu, dynamiczne odbicia, okluzję otoczenia, jakość tekstur oraz jakość efektu, przy czym większość tych opcji posiada zaledwie dwustopniową regulację.
NiOh 2: The Complete Collection na PC daje możliwość sterowania klawiaturą i myszką, ale zdecydowanie je odradzam. Raz, że w tę grę po prostu lepiej gra się na padzie (byle nie na takim tanim, dyskontowym), a dwa, że autorzy najwyraźniej zapomnieli o zmianie oznaczeń z konsolowych na pecetowe. Grając na klawiaturze i myszce, wciąż widzimy oznaczenia dotyczące przycisków na padzie. Nie zdziwiłbym się, gdyby Team Ninja w ogóle nie pozwoliło nam na inne sterowanie niż padem, a tak pozostaje lekki niesmak.
Tym niemniej NiOh 2: The Complete Collection to doskonała okazja, by każdy miłośnik soulslike'ów, który nie miał jeszcze przyjemności pograć w przebój od Team Ninja, nadrobił zaległości. A jeśli mieliście przyjemność, ale chętnie podeszlibyście do niego jeszcze raz, to również śmiało. To tak samo dobra gra, jak kiedyś, tylko ładniejsza.