Horizon: Forbidden West - recenzja - wspaniały pokaz technologii

​Horizon: Forbidden West to gra piękniejsza, obszerniejsza i bardziej dopracowana niż poprzedniczka. Wspaniały pokaz technologii i wciągająca po uszy opowieść.

W listopadzie minął rok, od kiedy konsole nowej generacji trafiły na półki sklepowe (choć znalezienie ich w tym miejscu wcale nie było - ani tym bardziej nie jest teraz - tak łatwe, jak można by oczekiwać), a gracze wciąż zastanawiają się, kiedy producenci rozpoczną prawdziwą ofensywę "grową". PlayStation 5 otrzymało do tej pory raptem kilka exclusive'ów wartych uwagi. Ratchet & Clank: Rift Apart, Returnal, Deathloop (ten trafił też na PC)... Można je policzyć na palcach jednej, a już na pewno dwóch dłoni. Jednak ten rok zapowiada się przełomowo. I tak też się zaczął. Już w lutym światło dzienne ujrzało Horizon: Forbidden West, prawdopodobnie najmocniejszy jak dotąd exclusive na PS5 (dostępny także na PS4).

Reklama

Horizon: Forbidden West stanowi niemal bezpośrednią kontynuację Horizon: Zero Dawn. Poznajemy w nim ciąg dalszy historii dzielnej Aloy, w której tkwi nadzieja na uratowanie świata przed zagładą. Rudowłosa zbieraczka i wojowniczka wyrusza na tytułowy, pełen niebezpieczeństw zachód, gdzie tli się ostatnia szansa na ocalenie ludzkości. Po drodze poznaje nowych sprzymierzeńców (pomaga jej też paru dotychczasowych), nieznane wcześniej rodzaje niebezpieczeństw oraz zupełnie nowe lokacje, z krajobrazami zapierającymi dech w piersiach. Ukończenie wątku głównego zajmie wam około dwudziestu godzin, ale nie wierzę, że po prostu pominiecie zadania poboczne. Te są naprawdę dobre!

Aktywności opcjonalne to jeden z tych elementów, które studio Guerilla Games dopieściło. Po nim chyba najbardziej widać zaangażowanie twórców w to, by "dwójka" podniosła poprzeczkę jeszcze wyżej niż "jedynka". Wątek główny wciąga po uszy, ale też od wielu zadań pobocznych trudno się oderwać. Choć wiele z nich wymaga od nas tego samego, co zwykle - dotarcia w któreś miejsce, upolowanie jakiejś maszyny albo zebranie określonego surowca - to cała otoczka jest tak atrakcyjna, że po prostu chce się węszyć i eksplorować mapę w poszukiwaniu nowych przygód. Guerilla Games poprawiło także całą resztę, która temu towarzyszy - charakterystykę głównej bohaterki i NPC-ów, jakość dialogów, modele postaci, animacje, mimikę... Horizon: Forbidden West to przygoda przez wielkie "p" w iście filmowym stylu.

W rozgrywce jednakże nie oczekujcie rewolucji. Guerilla Games oczywiście wprowadziło szereg nowinek, ale ich kaliber jest co najwyżej średni. Wszystkiego można się było spodziewać. Nowych rodzajów maszyn, nowych typów strzał, nowych umiejętności do odblokowania... Te ostatnie, tak swoją drogą, rozlokowano na aż sześciu drzewkach. Są to kolejno: wojowniczka, traperka, łowczyni, ocalała, infiltratorka oraz mistrzyni maszyn. Czego dotyczą, łatwo się domyślić. W sumie czekają na nas 162 zdolności do nauczenia. Jak widzicie, w Horizon: Forbidden West naprawdę jest co robić.

Gra składa się - tak jak poprzednio - z kilku filarów. Poza eksploracją, zbieractwem i craftingiem są to elementy platformowe, skradanie oraz walka. Szczególnie podobały mi się starcia z maszynami, niezależnie od obranej taktyki. Czasem przekradałem się za ich plecami i atakowałem z ukrycia, kiedy indziej ostrzeliwałem odpowiednio dobranym typem strzał, a jeszcze kiedy indziej uciekałem się do bezpośredniej konfrontacji z włócznią w dłoniach. Szczególnie widowiskowo prezentują się pojedynki z bossami. Także dlatego, że...

... Horizon: Forbidden West to jedna z najładniejszych gier, jakie do tej pory wyszły. A może nawet najładniejsza? Nie potrafiłem się oprzeć zaglądaniu w każdy zakamarek i podziwianiu krajobrazów z różnych perspektyw. Z kolei dialogów prawie nigdy nie pomijałem, bo poza tym, że są ciekawe, to jeszcze z czystą przyjemnością ogląda się spektakularną mimikę czy gestykulację - nie tylko głównych postaci, ale nawet tych całkiem pobocznych. Wystarczy obejrzeć pierwsze lepsze porównanie Horizon: Forbidden West do poprzedniczki, aby zorientować się, że Guerilla Games dokonało istnego skoku generacyjnego.

W nowej przygodzie Aloy uczestniczyłem na PlayStation 5 i oczywiście to na tej konsoli najlepiej brać w niej udział. Przede wszystkim dlatego, że dopiero na PS5 można zobaczyć prawdziwie next-genową oprawę. Albo w wysokiej rozdzielczości i z olśniewającą szczegółowością obrazu, ale w 30 klatkach na sekundę, albo w obniżonej jakości grafiki (na mniejszych ekranach spadek ten nie będzie nadto widoczny), za to w 60 FPS-ach. Poza tym na nowej konsoli Sony poczujecie wibracje haptyczne i adaptacyjne spusty na padach DualSense, a także usłyszycie dźwięk przestrzenny generowany dzięki technice Tempest 3D.

Jeżeli jednak zastanawiacie się, czy warto zagrać w Horizon: Forbidden West na PlayStation 4, nie wahajcie się. Bo to nie tylko pokaz technologii, ale przede wszystkim świetna gra, która porwie was od pierwszej chwili i nie wypuści sprzed konsoli przez wiele godzin. Jeśli zagłębicie się w aktywności poboczne, możecie liczyć bez mała na 50-60 godzin z padem w dłoniach. Guerilla Games stworzyło wciągającą, postapokaliptyczną opowieść z tyloma udanymi i dobrze współgrającymi elementami oraz tak obszerną zawartością, którą każdy posiadacz PlayStation - nieważne, czy poprzedniej, czy nowej generacji - powinien poznać.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Horizon Forbidden West
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy