Rebel Galaxy Outlaw - recenzja

Rebel Galaxy Outlaw /materiały prasowe

​Jeśli tęsknicie za kosmicznymi symulatorami w stylu Wing Commandera czy Privateera, koniecznie czytajcie dalej!

W 2015 roku studio Double Damage Games wydało na świat Rebel Galaxy - space sim, który przeszedł raczej bez echa, pomimo że zdobył naprawdę niezłe recenzje. Także gracze wypowiadali się na jego temat całkiem przychylnie, co najprawdopodobniej zachęciło producenta do stworzenia sequela. Ten niedawno trafił w moje ręce (a dokładnie na dysk twardy mojego komputera) i momentalnie przywołał wspomnienia sprzed lat. Już zapomniałem, jak zagrywałem się niegdyś w Wing Commandera, Privateera czy Starlancera!

Reklama

W Rebel Galaxy Outlaw poznajemy Juno, którą można by opisać w skrócie jako twardą babkę, potrafiącą latać jak mało kto. Bohaterka straciła niedawno kogoś ważnego i teraz szuka zemsty na tych, którzy tego dokonali. Jednak nie będzie to łatwe, ponieważ utraciła także swój statek. W tej trudnej sytuacji zwraca się do Orzu, jedną z niewielu osób w galaktyce (przy okazji - przedstawiciela obcej rasy), której może zaufać. Okazuje się, że jegomość ma do dyspozycji maszynę i oferuje ją Juno. Statek przypomina kupę zlutowanych i poskręcanych kosmicznych śmieci, ale na (nowy) początek będzie jak znalazł. Trzeba będzie jedynie wyposażyć go w jakąś broń oraz tarcze. Na szczęście protagonistka wkrótce trafia na Richtera, handlarza bronią, który postanawia poprosić ją o pomoc. I tak to się wszystko zaczyna...

Można nazywać Rebel Galaxy Outlaw kosmicznym simem, ale może jeszcze bliżej będzie mu do określenia "kosmiczne RPG". Double Damage Games wymieszało w nim eksplorację, odkrywanie (przedstawiony świat jest wypełniony po brzegi pobocznymi aktywnościami - począwszy od wymagających zleceń aż po grę w bilarda w miejscowym barze), handel, dialogi, a także całkiem rozbudowany system rozwoju naszego statku. W jego ramach możemy montować coraz lepszą broń, coraz bardziej wytrzymały pancerz, coraz sprawniejsze modele radaru, a także działka czy robota naprawczego. Nie jesteśmy też skazani na maszynę, którą otrzymaliśmy na samym początku - z czasem możemy kupować nowe statki (w takiej sytuacji wszystkie zdobyte wcześniej podzspoły zostają przeniesione).

Prawdę pisząc, cały czas musimy myśleć o ulepszeniach. Jeśli zaniedbamy ten aspekt, lada chwila ktoś nam pokaże, gdzie kosmiczne raki zimują. Grind to istotny element Rebel Galaxy Outlaw, ale - na szczęście - autorzy z nim nie przesadzili. No dobrze, może odrobinę. A, i jeszcze jedno - statek możemy dowolnie przemalować, a następnie zrobić mu sesję zdjęciową. Super, co?

Jedna z największych zmian (o ile nie największa) w stosunku do poprzedniej odsłony dotyczy kosmicznych potyczek. O ile w Rebel Galaxy starcia toczyły się na jednej płaszczyźnie, o tyle w Rebel Galaxy Outlaw przenosimy się w pełne trzy wymiary, mogąc napawać się walką przywodzącą na myśl przeboje sprzed lat, takie jak Wing Commander, Freelancer czy Tie Fighter. Akcję śledzimy z kokpitu, choć na dwóch poziomach trudności (normalny oraz weteran) dostępny jest także widok z perspektywy trzeciej osoby. Walka naprawdę przywołuje wspomnienia z lat dziewięćdziesiątych, oferując podobne doznania w unowocześnionej formie (jest szybka, dynamiczna, wymagająca i daje naprawdę sporo frajdy).

Jednak autorzy wprowadzili także pewną nowinkę. Chodzi o pauzę, którą możemy włączyć w dowolnym momencie, by uzyskać dostęp do panelu zarządzania (możemy wówczas np. oznaczyć kolejnego przeciwnika, którego będziemy chcieli zestrzelić jako następnego). To rozwiązanie sprawia, że starcia są bardziej taktyczne. Lubię to!

Rebel Galaxy Outlaw wygląda i brzmi bardzo ładnie (choć grafika wypada wyraźnie lepiej w przestrzeni kosmicznej niż w lokacjach). Przypomina mi nie tylko wspomniane wcześniej space simy z lat dziewięćdziesiątych (choć jest od nich bardziej kolorowy), ale także... StarCrafta (być może to przez tę charakterystyczną gitarę). Co ciekawe, w kokpicie naszego statku możemy przełączać się między różnymi stacjami radiowymi (to jedna z tych rzeczy, które pozwalają poczuć się jak gwiezdny pirat!). W grze zawarto w sumie ponad 24 godziny muzyki (!), a gdyby to było dla ciebie za mało, możesz dograć dodatkowe utwory z komputera.

Rebel Galaxy Outlaw to space sim jak za dawnych, dobrych lat. Jednak ocena, którą znajdziesz poniżej, nie bierze się z nostalgii (której, co prawda, wyprzeć się nie mogę). Double Damage Games stworzyło świetny sequel, który pod różnymi względami wypada lepiej od pierwowzoru i zapewnia międzygwiezdną zabawę na kilkadziesiąt godzin. Za stery, piraci!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy