Mercenary Kings - recenzja

​Mercenary Kings wygląda i brzmi jak zręcznościówka z początku lat dziewięćdziesiątych, co ma swój niewątpliwy urok. Szkoda, że jej twórcy popełnili jeden zasadniczy błąd...

W Mercenary Kings obserwujemy zmagania komandosów, którzy udają się na misję odbicia naukowca z rąk grupy terrorystycznej o nazwie CLAW, która planuje wykorzystać na swoją korzyść Formułę Mandragory, uzdrawiającą i dającom ludziom specjalne moce. W tym celu oddział udaje się na mieszczącą się w bliżej nieokreślonym miejscu wyspę, ale już przy pierwszym starciu z wrogiem ponosi sromotną porażkę. Na szczęście dwójkę z czterech śmiałków udaje się odratować za pomocą wspomnianej mandragory. To King i Empress, którzy muszą teraz wrócić na plac boju. Wybranym komandosem pokierujemy zaś my.

Reklama

Mercenary Kings na pierwszy rzut oka przypomina klasyczne, przewijane i strzelane platformówki (jak chociażby Metal Slug). Nie tylko z wyglądu, udźwiękowienia, ale i pod względem rozgrywki. Jednak to pierwsze wrażenie pęka niczym bańka mydlana po kilku minutach. Autorzy gry wzbogacili ją bowiem o szereg elementów, których dwadzieścia lat temu na próżno było szukać w komputerowej rozrywce.

Przede wszystkim wprowadzono bazę wypadową, do której trafiamy pomiędzy misjami. Tutaj wybieramy, jakie zadanie chcemy wykonać w następującej kolejności (czasem trzeba kogoś zabić, czasem kogoś uratować, czasem zebrać jakieś przedmioty...), a także możemy przeprowadzić eksperymenty na bohaterze (i w ten sposób zwiększyć jego odporność czy wydłużyć pasek zdrowia), kupić lub skonstruować lepszą broń (można tu tworzyć naprawdę zwariowane giwery), wykonać ulepszenia z zebranych po drodze surowców (kombinacji jest naprawdę wiele) czy zmienić wygląd bohatera.

Co jest złego w tych wszystkich pomysłach? Wydawałoby się, że nic, ale z czasem przekonujemy się, że twórcy trochę przesadzili, umieszczając w prostej zręcznościówce tyle dodatkowych elementów. W tym gatunku główną siłą od zawsze była prostota, a tutaj mamy do czynienia niemal ze zręcznościowym RPG-iem. Czy w takiej grze, jak Mercenary Kings, crafting powinien przesłaniać nam miodność ze strzelania do przeciwników? Według nas, nie o to chodzi.

Misje rozgrywają się na dwuwymiarowych planszach, które często musimy przemierzać tam i z powrotem. Biegamy, skaczemy po platformach, turlamy się, zbieramy przedmioty, strzelamy do wrogów, co w teorii brzmi całkiem nieźle (kiedyś w taki sposób bawiliśmy się dniami i nocami!), ale w praktyce wypada zaledwie dobrze. Byłoby o wiele lepiej, gdyby nie powtarzalność plansz. Ciągle przemierzamy bliźniaczo podobne etapy, co szybko zaczyna nużyć. Wkurzają także ciągle i błyskawicznie odradzający się przeciwnicy. Niekiedy musimy zastrzelić pewną grupkę kilka razy, bo tyle razy przechodzimy przez dane miejsce. To zniechęca do dalszej zabawy.

Do wspólnej zabawy możemy zaprosić także innych graczy. Bawić się w grupie można przez sieć, a także także przy jednym komputerze. W tym drugim przypadku - jeśli bawimy się we czwórkę, ekran zostaje podzielony na tyleż części, a wtedy nie ma mowy o komforcie (chyba, że mamy naprawdę duży monitor). Tym niemniej granie w Mercenary Kings z co najmniej jednym kumplem wypada o wiele lepiej niż samotne działanie.

Mercenary Kings wygląda i brzmi, jakby została wydana ze dwadzieścia lat temu. Zaraz po jej włączeniu w oku zakręciła nam się łezka. Jak dla nas, zaprezentowana przez twórców stylistyka to jak najbardziej zaleta tej gry. Aż chciałoby się więcej podobnych podróży do przeszłości.

Nie możemy powiedzieć, że Mercenary Kings to kiepska gra. Absolutnie nie, jest całkiem niezła, ale twórcy ewidentnie przesadzili z urozmaicaniem sprawdzonego, klasycznego pomysłu na rozgrywkę. Nie ma niczego złego w konstruowaniu nowych broni czy ulepszeniu bohatera (wręcz przeciwnie, to może się tylko podobać), ale tego typu elementy nie powinny przesłaniać sedna. Tak czy inaczej, w Mercenary Kings warto zagrać, zwłaszcza z kompanem u boku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama