Deathloop - recenzja

Deathloop /materiały prasowe

​Jest, doczekałem się. Wpadłem w końcu w pętlę. I nie mogę... ba, nie chcę się z niej wydostawać!

Deathloop to prawdopodobnie ostatnia gra studia Arkane, która trafiła na konsole PlayStation. Jak wiadomo, studio należy do grupy ZeniMax (tej samej, której częścią jest Bethesda), a ta z kolei od pewnego czasu stanowi własność Microsoftu. Tak więc wszystkie kolejne produkcje tego dewelopera będą już exclusive'ami na Xboksy i PC. Jednak posiadacze PS-ów na otarcie łez dostali coś naprawdę wyjątkowego. Deatloop wciągnęło mnie chyba jeszcze bardziej niż poprzednie gry od Arkane, czyli Dishonored (w szczególności) i Prey.

Deathloop przenosi nas do alternatywnej wersji lat sześćdziesiątych i pozwala wcielić się w mężczyznę, który budzi się na plaży, nie wiedząc, jak się na niej znalazł. Ba, facet nie pamięta niczego, nawet swojego imienia. Jednak stopniowo będzie sobie wszystko przypominał. Na początek dowie się, że ma na imię Colt, znajduje się na wyspie Blackreef i utkwił w pętli czasowej, która wraca do początku po każdej dobie lub za każdym razem, gdy bohater poniesie śmierć. A dalej zaczyna się już prawdziwa jazda bez trzymanki. Więcej szczegółów nie zdradzam, żeby nie popsuć nikomu zabawy.

Reklama

Deathloop to połączenie pomysłów znanych z Dishonored, ze zwariowaną akcją i dowcipem (które przypominały mi chwilami legendarne No One Lives Forever) oraz mechaniką roguelite. Gra dzieli się na cztery pory dnia: poranek, południe, popołudnie oraz wieczór. My sami decydujemy, gdzie i kiedy się udamy. Niektóre lokacje są otwarte tylko o określonych porach, natomiast każda wygląda nieco inaczej za dnia, a inaczej, gdy zapadnie zmrok. Gdy doczekamy nocy, wracamy do początku. Trafiamy na plażę, nie mając przy sobie prawie niczego. Zachowujemy jedynie część sprzętu oraz umiejętności. I tak w kółko, dopóki nie przerwiemy pętli.

W każdej lokacji czekają na nas zadania do wykonania. Te obowiązkowe gra zawsze wyraźnie wskazuje, ale sposób, w jaki je wykonamy, zależy już w bardzo dużym stopniu od nas. Już w Dishonored mieliśmy dużą swobodę działania, a w Deathloop jest ona jeszcze większa. Przeciwników możemy omijać, zabijać po cichu (z bliska lub z większej odległości, przy użyciu broni palnej) albo z nimi walczyć. Możemy też odwracać ich uwagę czy zastawiać na nich pułapki. A gdy już zaangażujemy się w otwartą strzelaninę, przebieramy w obszernym arsenale, w którym każda giwera jest zupełnie inna. A do tego każdą możemy znaleźć w specjalnej, rzadkiej wersji. Wypada wspomnieć także o różnego rodzaju ulepszeniach - zarówno naszej postaci, jak i broni - które znajdujemy po drodze.

Colta przez cały czas prześladuje Julianna. Z jednej strony jest z nim w stałym kontakcie i czasem podpowiada, co robić, a z drugiej - przeszkadza w wykonywaniu zadań i od czasu do czasu urządza sobie na niego polowanie. Wówczas możemy z nią walczyć albo uciekać. Zwycięstwo to wcale nie taka łatwa sprawa. Julianna to twarda sztuka, a dodatkowo często wciela się w nią... drugi gracz. Łatwo poznać, kiedy antagonistką (?) kieruje nie sztuczna inteligencja, a człowiek z krwi i kości. Gdy do tego dochodzi, zabawa od razu zyskuje na pikanterii. Oczywiście po pewnym czasie Julianną możemy pokierować także my. Wtedy naszym zadaniem jest jak najskuteczniejsze utrudnienie życia graczowi kierującemu Coltem.

Tym niemniej nie oczekujcie po Deathloop poziomu trudności rodem z roguelike'ów i roguelite'ów. Gra jest stosunkowo łatwa. Pojedynki z Julianną potrafią zmęczyć, ale już ze standardowymi przeciwnikami, kierowanymi przez sztuczną inteligencję, o wiele łatwiej sobie poradzić. Tym bardziej, że owa sztuczna inteligencja często zawodzi. Wrogowie zachowują się niekiedy bardzo głupio i sami pakują się na miny.

Deathloop zachwyca oprawą artystyczną. Gra wygląda i brzmi tak, że trudno pomylić ją z jakąkolwiek inną. Arkane po raz kolejny dowiodło, że potrafi tworzyć wyjątkowe światy, historie i atmosferę. Zastanawiam się jednak, co twórcy mieli na myśli, mówiąc, że cieszą się, że ich najnowsza produkcja powstaje wyłącznie na PlayStation 5 i PC, bo gdyby kierowano ją też na PlayStation 4, byłoby to dla niej zbyt dużym ograniczeniem. Ani mapy w Deathloop nie są jakieś ogromne, ani grafika nie jest wybitnie next-genowa (choć mogę się o niej wypowiadać tylko pochlebnie), ani optymalizacja nie zachwyca (prawdę pisząc, gra często gubi klatki), ani czasy ładowania nie są rekordowo krótkie... Jednocześnie muszę pochwalić twórców za wykorzystanie funkcjonalności PS5 - dźwięku 3D, głośnika w padzie, wibracji haptycznych oraz adaptacyjnych triggerów. Gra naprawdę robi z niej użytek.

Jednak pomijając fakt, że Deathloop nie wygląda i nie działa jak exclusive na PlayStation 5 (którym de facto nie jest, bo gra trafiła też na PC), to rewelacyjna gra, od której nie potrafiłem się oderwać i która chciałbym, aby była jeszcze dłuższa (pętlę da się przerwać w ciągu kilkunastu godzin). Polecam wszystkim miłośnikom twórczości Arkane i każdemu, kto lubi nietuzinkowe produkcje.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy