Autopsy Simulator – recenzja. Krojenie zwłok w konwencji horroru

Moda na różnego rodzaju symulatory w formie gier wideo trwa. Autorzy prześcigują się w coraz to ciekawszych pomysłach. Ostatnio w moje ręce trafił... symulator sekcji zwłok.

Tytuł nie jest zbyt odkrywczy - Autopsy Simulator. Nie ma się co jednak twórcom (swoją drogą, to polskie studio Woodland Games) dziwić, bo od razu wzbudza zainteresowanie. Nie zdarzyło nam się chyba jeszcze w grach wideo kroić denatów w celu odkrycia przyczyny zgonu. A przynajmniej nie było to nigdy tematem przewodnim. W Autopsy Simulator czynność ta trafiła na pierwszy plan, ale na niej nie poprzestano. Grę wzbogacono bowiem o fabułę z gatunku thriller/horror.

Głównym bohaterem Autopsy Simulator jest patomorfolog imieniem Jack. Przygodę rozpoczynamy od samouczka, podczas którego badamy przyczynę zgonu pewnego podchmielonego pana. Później zaczyna się robić ciekawiej. Jack odnajduje w ciele jednej ze zmarłych kobiet pierścionek, który niegdyś należał do jego zaginionej żony, Kate. Tak zaczyna się dochodzenie, podczas którego zgłębiamy tajemnice i łączymy elementy układanki. Nie tylko przeprowadzamy sekcje, ale także mierzymy się z mrocznymi siłami. Autopsy Simulator to mieszanka ciekawsza niż można by początkowo sądzić.

Reklama

Autorzy postarali się o realistyczne odwzorowanie elementów pracy patomorfologa (przygotowania do pracy, poszczególne czyności, wypełnianie dokumentów etc.), wyglądu zwłok czy ich uszkodzeń. Trudno powiedzieć, że to symulator... z krwi i kości, ale ta część rozgrywki potrafi zaintrygować. Szczególnie że twórcy podczas pracy nad poszczególnymi przypadkami konsultowali się z patomorfologami i lekarzami medycyny sądowej. To widać, chociaż aby nie przytłoczyć graczy, większość czynności uproszczono. A przynajmniej tak sądzę. Nie wydaje mi się bowiem, żeby prawdziwa sekcja zwłok trwała pół godziny, tak jak w grze.

Zawiedzeni mogą być gracze liczący na to, że Autopsy Simulator koncentruje się na warstwie symulacyjnej do tego stopnia, że mógłby służyć za materiał edukacyjny dla studentów medycyny. Ale umówmy się, wystarczy obejrzeć choć jeden materiał z gry, aby zorientować się, że to coś innego. Niemniej twórcy pracują już nad trybem, w którym będziemy jedynie przeprowadzać sekcje zwłok. Poziom realizmu nie będzie w nim wyższy, ale zawsze coś.

Według mnie większe problemy tkwią gdzie indziej. Przede wszystkim w mało wymagającej rozgrywce, przez którą przechodziłem gładko jak skalpel przez skórę. Zabawa składa się głównie z rozglądania się, klikania na różne przedmioty (czy organy) oraz wykonywania poleceń wyświetlanych na ekranie. Tempo jest przeciętne, przez co momentami można się nudzić (autorzy robią sporo, aby do tego nie doszło, np. poprzez wprowadzenie autopsyjnych minigier). 

Ale to jeszcze wybaczyłbym twórcom, gdyby nie długość rozgrywki. Autopsy Simulator da się ukończyć w pięć godzin. A nawet mniej, jeśli nie skupiamy się na szczegółach. Możliwe, że Woodland Games pozostawiło sobie miejsce na potencjalne DLC. Miejmy tylko nadzieję, że nie zostaną uczciwie wycenione. Ponadto obiecywałem sobie więcej po części kryjącej się za zwrotem "elementy horroru". Te może i są, klimat może i bywa ciężki, ale autorom chyba ani razu nie udało się mnie nastraszyć.

Autopsy Simulator ma całkiem przyzwoitą oprawę audiowizualną. Modele postaci przedstawiono z dbałością o szczegóły. Nie tylko ich zewnętrzną warstwę, ale i to, co kryje się w środku. Otoczenie wygląda realistycznie i czasem z przyjemnością przechadzałem się po lokacjach, aby odkrywać detale. Udźwiękowienie stanowi tło, ale wystarczająco, aby podbić gęstą atmosferę. Głosu Jacka przyjemnie się słucha. Aktor dobrze wykonał swoją pracę.

Autopsy Simulator to połączenie "symulacji" sekcji zwłok z grą przygodową w konwencji horroru, które nie do końca zaspokojeni będą gracze zarówno zainteresowani częścią pierwszą, jak i ci, którzy nastawiają się głównie na tę drugą (oczywiście może to być też jedna osoba). Sekcje zwłok zostały uproszczone (co akurat rozumiem), a fabuła i gameplay niedostatecznie rozwinięte. Gra też zbyt szybko się kończy. Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę atrakcyjną cenę (niespełna sto złotych), trzeba przyznać, że to wcale nie taka zła oferta.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama