Diablo Immortal - dlaczego gracze nienawidzą nowej gry Blizzarda?
Zgodnie z przewidywaniami Diablo Immortal wywołało wrzawę w branży gier wideo. Jednak Blizzard miał chyba nadzieję, że rozgłos będzie... nieco bardziej pozytywny.
Nie da się ukryć, że Diablo Immortal to bardzo dobrze zrealizowany hack'n'slash. To gra niemal taka sama jak Diablo 3, tylko dostępna na smartfonach i tabletach. I do tego za darmo. Jednak to "za darmo" niektórym wyjdzie bokiem. Twórcy przygotowali bowiem tak rozległy i agresywny system mikrotransakcji, że prędzej czy później staniecie przed wyborem: płać albo płacz.
Gracze doceniają fabułę, rozgrywkę czy oprawę audiowizualną Diablo Immortal, ale pochwały giną w oceanie zarzutów i narzekań. To efekt rozbudowanego systemu, który Blizzard stworzył głównie po to, by zarabiać krocie. Można powiedzieć, że to formuła free-to-play w swojej najgorszej możliwej formie. Jak to działa? Mniej więcej tak jak w większości smartfonowych "darmówek", tylko w... lepszej (niekoniecznie dla graczy) formie.
Wszystko zaczyna się od tego, że Diablo Immortal zachwyca swoim wykonaniem i wciąga nas na dobre. Pierwsze poziomy doświadczenia zdobywamy błyskawicznie, w mgnieniu oka do naszego ekwipunku trafiają też coraz rzadsze przedmioty. I powiedzmy, że przez około dziesięć godzin da się przednio bawić, nie wydając ani grosza albo pozbywając się kilkudziesięciu złotych. Wydaje się, że to całkiem uczciwe.
Jednak Diablo Immortal już na tym etapie wysyła sporo sygnałów, że nie zamierza być taki grzeczny przez wieczność. Wkrótce po ukończeniu samouczka prezentuje ofertę w postaci pakietu początkującego za raptem 5 złotych. Warto go kupić, bo przyspiesza rozwój naszego bohatera (lub bohaterki). Gdyby na takich mikrotransakcjach się skończyło, nikt nie miałby do twórców pretensji.
Niestety, Blizzard przygotował szereg pułapek. Po pierwsze - grind w końcu się pojawia i staje się tak mozolny, że stajemy niemal przed binarnym wyborem: zapłacić albo grać przez wiele miesięcy, by wykonać sensowny progres. Po drugie - jedną z trzech walut dostępnych w grze trzeba kupować, nie można jej zdobywać. Po trzecie - najciekawsze przedmioty kryją się w szczelinach, ale żeby te "dawały" naprawdę wartościowy loot, należy je wzmacniać emblematami. Tak, zgadliście, dobre emblematy trudno zdobyć bez płacenia. Po czwarte - w grze występują ukryte limity, które ograniczają nasze postępy, gdy za bardzo się zaangażujemy. Po piąte - twórcy wprowadzili mechanizm lootboksów, który w niektórych krajach (jak Belgia i Holandia) został prawnie zakazany. Po szóste - przedmioty kosmetyczne nie przechodzą między serwerami. Przykłady można mnożyć. Blizzard zrobił to, co robią Azjaci w grach typu "gacha", tylko w amerykańskim stylu.
W sieci można natrafić na liczne historie dotyczące grindu, mikrotransakcji i płatności w Diablo Immortal. Kanał Bellular News na YouTubie wyliczył, że na wymaksowanie jednej postaci trzeba wydać około 110 tysięcy dolarów. Czyli blisko pół miliona złotych. Youtuber o pseudonimie Force Gaming szacuje, że potrzeba na to nawet kilka razy więcej. Z kolei streamer Quin69, chcąc zdobyć 5-gwiazdkowy legendarny klejnot o maksymalnym poziomie, wydał równowartość około 30 tysięcy złotych... i celu nie osiągnął. A mówimy tylko o jednym przedmiocie.
Diablo Immortal bywa przez niektórych nazywany grą wręcz niemoralną i trudno się z tym nie zgodzić. Blizzard może i przygotował wciągającego hack'n'slasha, ale co z tego, jeśli w pewnym momencie zaczyna wysysać pieniądze z naszego rachunku bankowego w sposób tak nachalny, że odechciewa się grać. Choć znajdzie się na pewno wielu graczy, którzy będą się bawić na tyle dobrze, że wydadzą na tę przyjemność równowartość porządnego samochodu albo kawalerki w stolicy kraju. Albo jeszcze więcej. No, ale chyba właśnie tak działa wolny rynek...