Concord – krótka historia katastrofy. Osiem lat pracy na nic
Powstawała osiem lat, a istniała dwa tygodnie. Concord pokazuje, że nawet ogromny budżet i wsparcie giganta nie są gwarancją sukcesu gry wideo. Nawet w takich okolicznościach może dojść do katastrofy.
Co może pójść nie tak, kiedy poświęcasz osiem lat na stworzenie gry, w którą zaangażowane są setki ludzi i dziesiątki milionów dolarów? Okazuje się, że całkiem sporo. Concord to nowa strzelanka sieciowa od Sony, która miała być wielkim hitem na PlayStation 5 i na pecetach. Zamiast tego, zaledwie dwa tygodnie po premierze wycofano ją z rynku, a graczom, którzy ją kupili, zwrócono pieniądze. Zastanówmy się, co poszło nie tak z tym, jak się wydawało, ambitnym projektem.
Concord powstawał przez osiem lat. Cel był ambitny. Gra będzie rywalizować z najlepszymi hero shooterami na rynku, takimi jak Overwatch czy Valorant. Ostatecznie przerodziła się w jeden z najbardziej spektakularnych upadków w branży. Za produkcję odpowiadało Firewalk Studios, które przez lata pracowało nad tym, aby ich dzieło wyróżniało się na tle konkurencji. Początkowe zapowiedzi dawały nadzieję, że Concord zrewolucjonizuje gatunek, ale rzeczywistość była znacznie bardziej brutalna.
Concord miał premierę 23 sierpnia, ale już od pierwszych dni było widać, że coś jest nie tak. Mimo że gra trafiła na PlayStation 5 i PC, liczba graczy była zatrważająco niska. Na Steamie w pewnym momencie zarejestrowano zaledwie 660 graczy - to wynik, który nie pozwala przetrwać żadnej grze online. Wspomniane Overwatch czy Valorant ściągają przed ekrany miliony graczy.
Odstraszała też cena - w przypadku polskiego PS Store było to 169 złotych. Gdyby Sony zdecydowało się na model free-to-play, być może sprawy potoczyłyby się inaczej. Gracze lubujący się w sieciowych strzelankach przyzwyczaili się już, że grają za darmo, a płacą tylko za dodatki. Do zakupu miała zachęcić otwarta beta, ale wydarzenie ściągnęło przed ekrany... 2300 osób.
Ale model biznesowy to nie jedyny powód porażki Concorda. Kolejnym było zmęczenie graczy gatunkiem hero shooterów. Gra oferowała to, co większość tego typu gier - drużyny bohaterów z unikalnymi umiejętnościami walczące ze sobą na arenach. Nie zaoferowała niczego wyjątkowego, co pozwoliłoby się jej wyróżnić na tle - skądinąd bardzo mocnej - konkurencji. Ani mechanika, ani oprawa graficzna nie przyniosły rewolucji ani nawet większego powiewu świeżości. Wydaje się, że projekty postaci, inspirowane latami siedemdziesiątymi, także nie przypadły graczom do gustu.
Zaskakujący w przypadku Concorda był także niemal całkowity brak marketingu. Grę zapowiedziano dopiero dwa miesiące przed premierą. W gatunku sieciowych strzelanek to istny... strzał w kolano. Zabrakło długiego rozbiegu, pełnego różnego rodzaju zachęt, od informacji prasowych po gameplaye i komentarze twórców. Hype w tym przypadku praktycznie nie zaistniał. W efekcie wiele osób - tych potencjalnie zainteresowanych - nawet nie wiedziało, że Concord ujrzał światło dzienne!
Koniec końców, dwa tygodnie po premierze Sony ogłosiło, że wycofuje Concorda ze sprzedaży, a wszyscy, którzy zdążyli go kupić, otrzymają zwrot pieniędzy. Firewalk Studios wydało oświadczenie, w którym podkreśliło, że decyzja o zamknięciu serwerów była konieczna, aby zespół mógł zastanowić się nad przyszłością gry. Wydaje się jednak, że Concord nie ma już większych szans na powrót - nawet darmowy model biznesowy nie uratuje raczej tytułu, który od początku nie wzbudził zainteresowania.
Porażka Concorda pokazuje, że nie wystarczy ogromny budżet i wsparcie giganta, jakim jest Sony, aby móc być pewnym sukcesu. Branża gier wideo bywa bezlitosna, szczególnie tam, gdzie grasuje mocna konkurencja. A gatunek hero shooterów jest już tak mocno obsadzony, że brak zainteresowania produkcją Firewalk Studios nie wydaje się aż tak zaskakujący. Szczególnie że zabrakło mu marketingu, na jaki przeważnie mogą liczyć takie tytuły. Ostatecznie pozostaje współczuć twórcom, że po ośmiu latach ich gra podzieliła los Titanica.