Gdyby Monster Jam: Steel Titans trafiła do nas jesienią albo pod koniec roku, pewnie moglibyśmy ją przeoczyć. Jednak teraz, w sezonie ogórkowym, nie dość, że z łatwością ją dostrzegliśmy, to jeszcze z przyjemnością podeszliśmy do testów.
Seria Monster Jam to taki trochę gorący ziemniak. Zapoczątkowało ją w 2002 roku studio Ubisoft, wydając Monster Jam Maximum Destruction, a później marka przechodziła kilka razy z rąk do rąk. Choć tkwi w niej całkiem spory potencjał, to jednak jeszcze nikt nie potrafił go w pełni wykorzystać. W pierwszej chwili pomyślałem, że oddanie Monster Jam: Steel Titans na warsztat ekipie Rainbow Studios (znanej z cyklu MX vs. ATV) mogło być strzałem w dziesiątkę i że ktoś wreszcie będzie w stanie wykrzesać z tej gry maksimum. Jednak już wkrótce moja nadzieja zaliczyła brutalne spotkanie z rzeczywistością...
W Monster Jam: Steel Titans nie ma żadnej fabuły, co zresztą nie powinno dziwić. Autorzy skupili się na rozgrywce, polegającej w stu procentach na prowadzeniu słynnych monster trucków. Siedząc za ich sterami, ścigamy się z rywalami, wykonujemy rozmaite ewolucje, a przy okazji rozwalamy otoczenie. Wydawać by się mogło, że to doskonała zabawa i sposób na odstresowanie się po ciężkim dniu. Niestety, w praktyce okazuje się, że to potężne niczym koła monster trucka źródło frustracji.
Z czego bierze się cała irytacja wynikająca z rozgrywki w Monster Jam: Steel Titans? Przede wszystkim z... modelu jazdy, czyli z tego, co decyduje o "być albo nie być" takich gier, jak ta. Choć twórcy przygotowali samouczki, w których możemy zapoznać się z techniką poruszania się monster truckiem, ale co z tego, skoro: a) to o wiele za mało, by móc się delektować jazdą, b) sterowanie jest mocno niedopracowane, c) fizyka wypada zwyczajnie słabo?
Autorzy najwyraźniej chcieli nieco ułatwić sprawę graczom, a do tego sprawić, że wyścigi będą bardziej widowiskowe. W tym celu nawet niewielkie skręty na kierownicy przekładają się na ostrą zmianę toru jazdy, a najmniejsze wyboje potrafią wybić nas w powietrze, abyśmy mogli wykonać kolejne ewolucje (które skądinąd wykonuje się bardzo fajnie i bardzo przyjemnie się je ogląda). Jednak efekt jest najwyraźniej odwrotny od zamierzonego. Nad pojazdami po prostu trudno zapanować, a w niektórych sytuacjach brak precyzji w sterowaniu kończy się wyjątkowo boleśnie.
W grze nie brakuje bowiem drzew czy kamulców, które musimy omijać. Gdy nam się to nie uda, rozbijamy się i mamy możliwość respawnu kilkanaście metrów przed miejscem wypadku. Niestety, system ten działa czasem nieporadnie, rzucając nas w miejsce, w którym trudno cokolwiek sensownego zrobić (na przykład tuż przed kolejnym obiektem, z którym niechybnie się zderzymy).
Monster Jam: Steel Titans zawiera aż osiem trybów rozgrywki. Największym spośród nich jest kariera, w której startujemy w coraz trudniejszych wyścigach, odblokowujemy nowe trasy oraz pojazdy, a także poszerzamy teren przeznaczony do jazdy dowolnej (zabawa tutaj dostarcza całkiem sporo radości, choć na oddanym do naszej dyspozycji obszarze przydałoby się więcej atrakcji). Wśród pozostałych opcji zabawy mamy m.in. klasyczny wyścig, tryb destrukcji (naszym celem jest niszczenie otoczenia) czy różne formy zawodów z ewolucjami.
Na liczbę trybów rozgrywki nie sposób więc narzekać. Żałuję natomiast, że w grze nie znalazły się bardziej różnorodne trasy oraz stadiony. Na większości z nich brakuje większej liczby atrakcji, które dałyby nam większe pole do popisu. Natomiast - znów dla odmiany - mogę pochwalić sporą liczbę monster trucków do odblokowania, które dodatkowo możemy ulepszać.
Monster Jam: Steel Titans nie jest tym, czym powinna być. O wiele bardziej wolałbym grę, w której byłoby mniej pojazdów, mniej trybów zabawy i (jeszcze) mniej tras, ale w której model jazdy byłby dopracowany i emocjonujący. To chyba najważniejsza rzecz, jakiej zabrakło w produkcji Rainbow Studios, ale z pewnością nie jedyna. Wad jest znacznie więcej...