Lucius II: The Prophecy - to nie jest gra dla grzecznych ludzi

To gra, w której palce maczał sam szatan, mianując jej głównym bohaterem swojego syna.

Być może kojarzycie pierwszą część Luciusa, która ukazała się na początku 2013 roku. Jej autorzy pozwolili nam wcielić się w syna samego Lucyfera i zabijać kolejnych, Bogu ducha winnych ludzi na wymyślne sposoby. Jednak przy pierwszym podejściu jego szatańskie dzieło nie zostało ukończone. Teraz, w bezpośrednim sequelu Luciusa, możemy je kontynuować. Czy jednak warto to robić?

Głosy w głowie

Lucius II: The Prophecy zaczyna się w chwilę po zakończeniu pierwszej części. Przypomnijmy, że poprzednim razem Lucek zamordował całą swoją rodzinę w taki sposób, aby sąd za winnego uznał jego ojca (tego ziemskiego, nie piekielnego). Następstwem tej tragedii było przeniesienie sześciolatka do szpitala psychiatrycznego. Na miejsce przewiózł go detektyw McGuffin, który niedługo później zorientował się, że to malec odpowiada za wszystkie zabójstwa. Jednak glinę odwiedza sam Lucyfer i przekonuje go, że lepiej będzie, jeśli ten będzie chronił chłopca, zamiast go oskarżać. My kontrolę nad bohaterem obejmujemy kilka chwil później.

Reklama

Zaczynamy we wspomnianym szpitalu psychiatrycznym, z którego musimy się wydostać. To tutaj dokonujemy wielokrotnych, zmyślnych morderstw. Jednak początkowo bez użycia diabelskich mocy. W pierwszych fragmentach musimy radzić sobie z bardziej standardowym repertuarem sztuczek, natomiast triki z piekła rodem - takie jak przejmowanie kontroli nad umysłami naszych ofiar czy przenoszenie przedmiotów za pomocą telekinezy - odblokowujemy z czasem.

Zabijanie na ekranie

Pozbawianie życia kolejnych ofiar jest sensem gry, tutaj nic się nie zmieniło. Na pierwszych etapach dość wciągającym, ale później coraz bardziej schematycznym i nużącym. Niemniej jednak rozgrywkę w Lucius II: The Prophecy można uznać za dość interesującą, zwłaszcza na tle dość jednorodnej konkurencji.

Autorzy chcieli, aby Lucius II: The Prophecy przerósł swój pierwowzór. Jednak podczas zabawy dostrzegliśmy tylko jedną wyraźną przewagę "dwójki" nad "jedynką", dotyczące konkretnie swobody rozgrywki. Jeśli graliście w część pierwszą, to pewnie pamiętacie, jak bardzo była ona liniowa. Shiver Games postanowiło coś z tym zrobić i tym razem dało nam znacznie szersze pole do popisu.

Piekło na ziemi

Być może Lucius II: The Prophecy nie jest sandboksem z prawdziwego zdarzenia, ale możliwości jest teraz rzeczywiście więcej niż poprzednio. Odwiedzane przez nas lokacje (mieszczące się na kolejnych piętrach szpitala) są dość duże i podczas ich zwiedzania często korzystamy z widocznej cały czas na ekranie mapy, a także spoglądamy na strzałkę wskazującą nam cel. I kombinujemy, jak tu załatwić kolejną ofiarę.

Jednak na zwiększeniu swobody działania ulepszenia względem "jedynki" w praktyce kończą się. Fińskie studio Shiver Games poszło na łatwiznę i nie pokwapiło się, aby pozbawić grę irytujących błędów. Problemy dotyczą zarówno sztucznej inteligencji (nasze ofiary kiedy nas widzą, to się nami interesują, ale gdy tylko zejdziemy z ich pola widzenia, zapominają o nas niczym rażone amnezją, a gdy ktoś zobaczy na korytarzu zwłoki, wpadnie w panikę, ale nie raczy nikogo poinformować, że po szpitalu grasuje morderca), jak i grafiki (lewitujące przedmioty czy przenikające się obiekty są tutaj na porządku dziennym).

Niespełnione obietnice

Jeśli idzie o stronę techniczną, to nie można pominąć fatalnej optymalizacji, która powoduje, że nawet na niezłym komputerze Lucius II: The Prophecy działa tak, jakby był najnowocześniejszą ze wszystkich gier dostępnych obecnie na rynku. A zdecydowanie nie jest. Nie jest też brzydka, ale to co najwyżej druga liga.

Gdyby nie kiepska sztuczna inteligencja, bugi i fatalna optymalizacja, Lucius II: The Prophecy byłby całkiem interesującą propozycją dla osób oczekujących nieco bardziej oryginalnej rozgrywki. No, ale niestety Shiver Games nie dotrzymało obietnicy i nie stworzyło gry lepszej od poprzedniczki. Nie wzięło sobie do serca uwag graczy i nie po raz drugi popełniło te same błędy. Szkoda, bo w dalszym ciągu uważamy, że Lucius ma potencjał. No cóż, może do trzech razy sztuka?

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy