Kong: Survivor Instinct – recenzja. Olbrzymi potwór, skromna gra

Kong: Survivor Instinct miało być wielkim krokiem naprzód dla rodzimego studia 7Levels, ale finalnie sprawia wrażenie gry, która utknęła w martwym punkcie. Miewa dobre momenty, ale nie wykorzystuje potencjału.

Monsterverse to uniwersum pełne olbrzymich potworów, które walczą na śmierć i życie. Kong: Survivor Instinct miał przenieść nas prosto w środek tych spektakularnych starć i porwać na co najmniej kilka wieczorów, a studio 7Levels wywindować na - nomen omen - wyższy poziom. Zamiast tego otrzymaliśmy produkcję, która może i ma potencjał, ale nie potrafi dostarczyć takich wrażeń, na jakie liczyliśmy (a przynajmniej ja liczyłem).

W Kong: Survivor Instinct gramy jako David, pracownik platformy wiertniczej, który staje w obliczu totalnej katastrofy, kiedy jego miasto zostaje zaatakowane przez Konga i innych gigantycznych tytanów. Naszym głównym celem jest dotarcie do córki Stacy. Po drodze musimy unikać zarówno wielkich potworów, jak i bojowników organizacji o nazwie Hieny, której przewodzi Alan Jonah (znany z filmów Monsterverse). Historia wydaje się obiecująca, ale jej rozwój jest rozczarowujący. David to postać - krótko mówiąc - płytka, której motywacje pozostają nijakie, a dialogi sprawiają wrażenie, jakby zostały dodane na siłę.

Reklama

Problemem jest również fabuła, która wydaje się chaotyczna i nie do końca przemyślana. Wydarzenia toczą się w sposób, który nie angażuje emocjonalnie. Kong pełni raczej funkcję tła i rzadko kiedy jego obecność ma realne znaczenie dla rozgrywki. Gra wydaje się bardziej skupiać na budowaniu świata Monsterverse niż na snuciu interesującej opowieści.

Kong: Survivor to typowa platformówka 2,5D z elementami metroidvanii. W teorii powinniśmy mieć możliwość eksploracji i powrotu do wcześniej odwiedzonych miejsc, ale gra praktycznie eliminuje sens ponownego odkrywania poziomów. Po zdobyciu przedmiotów wszystko, co było do odkrycia, zostaje odkryte, więc zamiast otwartego świata dostajemy raczej serię liniowych etapów. Każdy, kto liczył na solidny gameplay w stylu metroidvanii, będzie zawiedziony.

Mechanika walki początkowo wydaje się całkiem niezła, ale szybko staje się zbyt prosta. Choćby parowanie pozwala nam praktycznie unieszkodliwić wrogów, przez co wyzwanie staje się mizerne. Starcia dosyć szybko stają się monotonne. Nawet różnorodność technik, takich jak walka wręcz czy używanie pułapek środowiskowych, nie ratuje sytuacji. Gra nie wykorzystuje w pełni potencjału potyczek.

Największą atrakcją są momenty, w których mamy okazję uciekać przed gigantami. Te sekcje są raczej nieliczne, ale spodobała mi się ich intensywność oraz to, w jaki sposób oddają skalę starć. Kiedy David biegnie, a za nim upadają całe budynki, faktycznie czujemy, że stajemy naprzeciw niesamowitych sił. Niestety, te sceny nie są wystarczająco częste, by zrekompensować pozostałe mankamenty rozgrywki. Na plus można zaliczyć kilka elementów technicznych. Oprawa graficzna jest przyzwoita - nie oszałamia, ale potrafi oddać klimat zniszczonego miasta i siłę potworów.

Kong: Survivor Instinct miał szansę stać się czymś więcej niż "po prostu kolejna gra oparta na popularnej licencji", ale z kilku powodów nie spełnił oczekiwań. Fabuła jest powierzchowna, postacie nieciekawe, a mechanika walki zbyt szybko przestaje być wyzwaniem. Pozostaje wrażenie, że produkcja ta miała być tylko dodatkiem do uniwersum.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kong: Survivor Instinct | 7Levels
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy