Earth Defense Force: Iron Rain - recenzja

Earth Defense Force: Iron Rain /materiały prasowe

​Na początku roku miałem okazję przetestować piątą odsłonę japońskiej serii Earth Defense Force. Jednak to nie jedyna jej kontynuacja, jaka trafiła do sklepów w ostatnim okresie.

Być może o tym nie wiecie (nie było o tym głośno w mediach), ale firma D3 postanowiła przygotować także Earth Defense Force w wydaniu bardziej... amerykańskim. Najwyraźniej ktoś z kierownictwa pomyślał: "kurczę, mamy dobrą grę, ale może nie każdemu na Zachodzie się ona podoba, bo jest za bardzo japońska?", po czym zdecydowano się stworzyć spin-off bardziej na zachodnią modłę. Żeby nad grą można było pracować równolegle z Earth Defense Force 5, prace nad nią powierzono innemu zespołowi. Za Earth Defense Force: Iron Rain (bo taki tytuł nosi zamerykanizowana odsłona serii) odpowiada studio Yuke's.

Reklama

Na pierwszy rzut oka zachodni duch Earth Defense Force: Iron Rain zdaje się objawiać większym naciskiem na fabułę. Przypomnijmy, że dotychczasowe odsłony cyklu przedstawiały jedynie bardzo ogólny punkt wyjścia - kosmici atakują naszą planetę i musimy się bronić - a następnie spychały historię na dalszy plan. W spin-offie jest inaczej. Poznajemy bliżej głównego bohatera, który doznaje poważnych obrażeń podczas kluczowej bitwy. Zapada w śpiączkę, z której wybudza się dopiero po kilku latach. Ludzkość już prawie ostatecznie przegrała wojnę z najeźdźcą. Ziemskie wojska są mocno przetrzebione, rozproszone i bronią ostatnich kilku przyczółków, w których ludzie mogą się skryć. Co gorsza, z przestrzeni kosmicznej nadciągają kolejni wrogowie. Czy homo sapiens uda się przetrwać? To zależy już w dużej mierze od nas.

Historię przedstawioną w Earth Defense Force: Iron Rain oceniłbym jako umiarkowanie dobrą. Poznałem już w życiu dziesiątki ciekawszych opowieści (mam na myśli tylko te "growe"), ale pomimo tego z zainteresowaniem śledziłem dalszy ciąg losów głównego bohatera, jego kompanów, a także samej planety. Pomysł Yuke's na silniejsze zaakcentowanie fabuły okazał się jak najbardziej trafiony i sugerowałbym, aby przenieść go także do "japońskiego" trzonu Earth Defense Force.

Earth Defense Force: Iron Rain posiada podobną mechanikę rozgrywki do swoich poprzedniczek. Wybieramy misję, decydujemy o sprzęcie do zabrania i przenosimy się na planszę, na której czekają na nas setki wrogów do eksterminacji. Cała zabawa trwa od kilku do kilkunastu minut, po czym... przenosimy się na kolejną mapę (no, chyba że mamy jeszcze jakąś cutscenkę do obejrzenia). Lokacje, które odwiedzamy, są mocno amerykańskie. Przychodzi nam odwiedzić miasto inspirowane San Francisco, ruiny dawnego miasta, wybrzeże czy pustynię.

Gdy przyjrzymy się bliżej, okazuje się, że różnic między Earth Defense Force: Iron Rain a poprzednimi odsłonami serii jest całkiem sporo. Po pierwsze - przedstawiciele każdej klasy mogą teraz korzystać z wszystkich rodzajów broni, gadżetów i pojazdów. Po drugie - pobawiono się samymi klasami postaci i wprowadzono wśród nich zupełną nowość (możemy teraz poruszać się po planszach w stylu Spider-Mana albo... z pomocą przyzwanej jednostki wroga). Po trzecie - nie zbieramy już skrzyń ze sprzętem, tylko zdobywamy kryształy (wypadają z pokonanych przeciwników), za które następnie kupujemy nowe przedmioty. System ten wzbudza mieszane uczucia.

Jednak Earth Defense Force: Iron Rain to w dalszym ciągu udana strzelanka, przy której można na przykład odprężyć się po ciężkim dniu. Jednak byłaby jeszcze lepsza, gdyby nie kilka mankamentów. Spin-off jest przede wszystkim znacznie mniejszy od swoich poprzedniczek. O ile ukończenie Earth Defense Force 5 zajmowało minimum 25 godzin, o tyle Earth Defense Force: Iron Rain da się przejść w zaledwie dziesięć. To oznacza także, iż gra nie potrafi rozwinąć skrzydeł tak szeroko, jak chociażby "piątka".

Skoro o problemach mowa, to wypada wspomnieć także o optymalizacji. Autorzy nie poświęcili jej wystarczającej ilości czasu, przez co animacja w Earth Defense Force: Iron Rain potrafi raz na czas całkiem odczuwalnie zwolnić i szarpnąć. A nie jest to wcale wybitnie ładna ani nie wiadomo jak technologicznie rozwinięta gra. To po prostu niezła graficznie produkcja, nic więcej.

Earth Defense Force: Iron Rain to całkiem udany eksperyment, który powinien przypaść do gustu zarówno tym, którzy zdążyli dobrze poznać tę serię (choć spin-off jest rzeczywiście bardziej amerykański, nie ma to tak naprawdę większego wpływu na przyjemność czerpaną z zabawy), jak i tym, którzy jeszcze nie znali tego cyklu, a mają ochotę na efektowną, odprężającą strzelankę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy