Dolmen - recenzja. Czy fani Dark Souls i Elden Rings powinni się zainteresować tą grą?

​Dolmen to przykład na to, jak nie tworzyć gier inspirowanych Dark Souls. Jego autorzy najwyraźniej zupełnie nie rozumieją, z czego bierze się sukces souslike'ów.

Dolmen to soulslike osadzony w klimatach science fiction. Gra przenosi nas na planetę Revlon Prime, cel wypraw kolonistów chcących pozyskać drogocenny surowiec - dolmen. Te tajemnicze kryształy pozwalają tworzyć pomosty prowadzące do alternatywnych rzeczywistości. Jednak od pewnego czasu wydobycie materiału utrudniają pojawiające się coraz liczniej krwiożercze kreatury i tajemnicze byty. Naszym zadaniem jest zbadanie, co do tego doprowadziło. Tak prezentuje się wstęp do historii przedstawionej w Dolmen. Historii, która raczej was nie porwie. Chyba że lubicie opowiadania niskiej jakości, rodem z filmów science fiction klasy B.

Reklama

Po stworzeniu postaci przenosimy się do świata gry. Jeśli graliście ostatnio w Elden Ring, prawdopodobnie zdążyliście zawiesić poprzeczkę na tyle wysoko, że będziecie kompletnie zawiedzeni tym, z czym zetkniecie się w Dolmen. Konstrukcja poziomów wypada rozczarowująco nawet w zetknięciu z bardziej liniowymi souslike'ami. Każda kolejna plansza sprawia wrażenie jednego długiego korytarza. Co z tego, że tu i ówdzie rozmieszczono odnogi, skoro nie mamy większej motywacji, by do nich zaglądać. Co prawda można w nich znaleźć komponenty niezbędne do ulepszania naszego wyposażenia, ale Dolmen szybko zaczyna zniechęcać do szukania ich. Nie tylko poprzez brak jakiejkolwiek mapy, która pomogłaby nam w eksploracji.

Przede wszystkim razi w Dolmen wykonanie tych wszystkich elementów, które decydują o sukcesie gier typu Dark Souls czy Bloodborne. To przede wszystkim wymagająca, sprawiająca satysfakcję walka. Jednocześnie sprawiedliwa, czyli taka, która nagradza nasze wysiłki i nie karze, gdy nie ma ku temu powodu. Całość podkręcają animacje, sterowanie oraz dźwięki. Każdy celny cios musimy wręcz czuć pod padem, a każdy skuteczny unik powinien przynosić uczucie chwilowej ulgi. Tymczasem w Dolmen wszystko jest nie tak.

Już w pierwszych chwilach spędzonych z grą widzimy, że animacje są sztuczne i archaiczne, ciosom wymierzonym we wrogów brakuje soczystości, a system odpowiedzialny za odbijanie ataków działa fatalnie (w razie powodzenia odpychamy wroga ledwie odrobinę i nie możemy w żaden sposób skonstrować jego uderzenia). Poza tym twórcy oszukują - przeciwnicy pojawiają się dosłownie znikąd, a w starciach z bossami giniemy czasem po jednym ciosie, nie mając nawet szans na reakcję.

W grze pojawiła się także energia, dzięki której możemy wyprowadzać ciosy związane z żywiołami (ogniem, mrozem i kwasem) czy używać broni dystansowej. Jednak jej pasek wyczerpuje się w takim tempie, że wystarczy zaledwie na parę wymachów czy strzałów. Energię wykorzystujemy także do leczenia obrażeń. Tak więc musimy decydować - albo walczymy z przytupem, albo trzymamy rezerwę na wypadek szybkiej utraty zdrowia. Co prawda energię też możemy regenerować, korzystać z baterii, ale gdy się na to zdecydujemy... nasza postać zostaje zamrożona na trzy sekundy. Nie możemy wtedy zrobić dosłownie nic, nawet wykonać uniku. Co za absurd.

Jeśli komuś wydaje się, że wystarczy wyśrubować poziom trudności do granic absurdu i wprowadzić mechanikę utraty wszystkich postępów w razie porażki (z możliwością odzyskania ich poprzez dotarcie w miejsce zgonu), aby zainteresować miłośników soulslike'ów, zwyczajnie jest w błędzie. Autorzy Dolmen najwyraźniej nie rozumieją idei, którą studio From Software podbiło serca i umysły milionów graczy.

Nie chcę się już dodatkowo znęcać nad Dolmen. Przecież mógłbym napisać jeszcze na przykład o oprawie graficznej, która wygląda jak wzięta z konsol z generacji dwie wstecz. Ale może już wystarczy. Wydaje mi się, że podałem wystarczająco dużo powodów, dla których lepiej omijać tę grę szerokim łukiem. Chcecie dobrego soulslike'a? Wybierzcie dowolnego innego. Nie sądzę, abyście mogli trafić gorzej.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy