60 Seconds! - recenzja

​Po świetnym This War of Mine czas na kolejną polską grę, w której walczymy o przetrwanie - 60 Seconds!

To debiutancka produkcja studia Robot Gentleman, która przenosi nas do Stanów Zjednoczonych z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Czyli do okresu, w którym wybuchła pierwsza radziecka bomba atomowa i amerykański rząd rozpoczął nuklearną propagandę. Nuklearny deszcz może spaść na Stany Zjednoczone w każdej chwili. Czas przygotować się na najgorszy scenariusz. W 60 Seconds! wcielamy się w Teda - przykładnego ojca i męża, którego zadaniem jest uratowanie rodziny przed zagładą. W jaki sposób?

Zabawę zaczynamy od przygotowania, polegającego na zabraniu jak największej liczby członków rodziny (w sumie trójka) oraz przydatnych przedmiotów do schronu nuklearnego w ciągu tytułowych 60 sekund. Tak krótki czas wystarczy na zgarnięcie - na przykład - żony, córki, syna, puszki z zupą, butelki wody, radia i strzelby. I to w najlepszym przypadku, bo jeśli powinie nam się noga, to nawet takiego zestawu nie zdążymy zebrać. To, co zgarniemy, biegając szybko po domu (którego układ jest generowany losowo za każdym razem, kiedy zaczynamy grę), musi nam wystarczyć na początkowym etapie walki o przetrwanie.

Po 60-sekundowych przygotowaniach - przeprowadzanych w trójwymiarowej grafice, w widoku zza głównego bohatera -  przenosimy się do schronu. Tutaj oprawa zmienia się w dwuwymiarową, ręcznie rysowaną. Przed oczami mamy widok na naszą rodzinkę oraz zebrane przedmioty. Ciąg dalszy historii śledzimy, czytając kolejne wpisy w dzienniku. Z niego dowiadujemy się, że ktoś jest chory, głodny czy spragniony. Z jego poziomu możemy także podejmować trudne decyzje - czy otworzyć drzwi, do których ktoś właśnie puka, czy kogo i z jakimi przedmiotami wysłać w teren na poszukiwanie zapasów. Te ostatnie oczywiście kończą się szybko i cały czas musimy martwić się o to, czy za dwa czy trzy dni będziemy mieli co jeść i pić. Rozsądne racjonowanie zasobów to podstawa.

Zabawa w 60 Seconds! przypomina nieco to, z czym mieliśmy do czynienia w This War of Mine, ale tylko nieco. Panowie z Robot Gentleman zaprezentowali odmienne podejście do tematu. W ich grze nie bierzemy czynnego udziału w wyprawach po zapasy ani nie sterujemy postaciami znajdującymi się w schronie. Cały czas tylko patrzymy na rodzinkę siedzącą w schronie, czytamy dziennik i podejmujemy decyzje. Jest to dość interesujący sposób prowadzenia rozgrywki, ale niestety na dłuższą metę także nużący. Po dwóch-trzech godzinach czytania podobnych wpisów i podejmowania takich samych decyzji trudno wykrzesać z siebie zainteresowanie ciągiem dalszym.

Tym niemniej 60 Seconds! to dość interesująca propozycja, która przypadnie do gustu miłośnikom postapokaliptycznych klimatów, szukających oryginalnych pomysłów na rozgrywkę, którym nie przeszkadza mocno stonowane tempo zabawy. Wiele nie ryzykujecie. Gra na Steamie kosztuje raptem niecałe 10 euro. Za te pieniądze kilka godzin nieszablonowego, wirtualnego survivalu - osadzonego w kreskówkowym, zabawnym klimacie - macie według nas gwarantowane.

INTERIA.PL
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy