Fani FPSów chcą jechać do Ukrainy, by walczyć z Rosjanami

​Tak przynajmniej twierdzi jeden z byłych Royal Marine Commando (brytyjska piechota). Według niego "pokolenie PlayStation", które nie ma doświadczenia wojskowego poza tym, co zobaczyli na ekranach swoich komputerów, zgłasza się na ochotnika, by wziąć udział w obronie Ukrainy. Sam żołnierz nazywa to "romantycznym pomysłem".

Emile Ghessen pracuje obecnie jako dokumentalista i stara się pokazać światu, z czym musi mierzyć się ludność zamieszkująca atakowany Kijów. W wywiadzie dla This Morning Britain wspomina, że w ostatnich tygodniach spotykał wielu ochotników, którzy dołączali do sił ukraińskich. Jest tylko jeden problem - to ludzie zupełnie niedoświadczeni, bez wyobraźni, nie zdający sobie do końca sprawy z tego, na co się zapisali. W obliczu prawdziwej wojny są zupełnie bezradni.

Reklama

Dokumentalista spędził sporo czasu z młodymi ludźmi, którzy zaangażowali się w obronę Ukrainy. Wielu z nich określa mianem pokolenia PlayStation. Są to ludzie, którzy bez żadnego praktycznego doświadczenia, za to z przeświadczeniem, że w grach wideo widzieli prawdziwą wojnę, są w stanie ocalić Ukrainę i pokonać Rosjan.

Gracze, którzy sądzili, że pokonają Rosjan

Emile Ghessen wyjaśnia jednak, że owi ochotnicy, to nie "bandyci, którzy chcą zabijać ludzi", choć większość z nich deklaruje, że zrobi to, jeśli zajdzie taka potrzeba. Dokumentalista ocenia, że wyboru dokonali w przypływie romantycznych uczuć. Wśród obrońców Kijowa znajdują się także osoby, które z różnych przyczyn nie dostały się do wojska, choć było to ich marzeniem.

Gry wideo z pewnością spopkulturyzowały obraz wojny i wielu młodych ludzi sądzi, że jest on tym, co dzieje się podczas prawdziwych zmagań. Każdy, komu wydaje się, że wojna to miejsce, gdzie można zdobyć chwałę, czy zasmakować prawdziwej akcji, powinien zapoznać się książką "Depesze" Michaela Herra lub "Cienka czerwona linia" Jamesa Jonesa.

To autorzy, którzy brali udział w prawdziwych bitwach, w prawdziwych wojnach i - choć przeżyli - nigdy nie powiedzieliby, że to dobre miejsca dla kogokolwiek.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Call of Duty: Vanguard
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy