Layers of Fear - recenzja
Na szczęście nie ma tego złego, co by na... straszne nie wyszło. Niszę po odwołanej kontynuacji serii Silent Hill postanowiło zapełnić polskie studio Bloober.
Wyszło mu to może nie aż tak dobrze (doskonale), jak Konami wyszły pierwsze części koszmaru na Cichym Wzgórzu, ale krakowski zespół naprawdę nie ma się czego wstydzić. Stworzone przez nich Layers of Fear to horror, którego nie może pominąć żaden miłośnik gatunku.
Layers of Fear opowiada tajemniczą historię pewnego malarza, który porusza się po swoim domu, szukając narzędzi, które pozwolą mu skończyć dzieło swojego życia. Nie jest to jednak ani zwykły malarz, ani zwykły dom. Posesja jest pokręcona, pełno tu korytarzy i pokoi, a podczas spaceru po niej orientacja szaleje. Kierunki świata zdają się nie mieć tutaj większego znaczenia. Nie chcemy pisać zbyt wiele, aby nie zepsuć wam zabawy z poznawania przygotowanej przez Bloober historii...
... która jest - obok panującego w grze klimatu - jedną z głównych zalet Layers of Fear. Zabawa (hi, hi) polega w niej przede wszystkim na eksploracji domu, oglądaniu napotykanych po drodze dzieł sztuki (które ożywają na naszych oczach), zbieraniu notatek czy listów, oddawaniu się psychodelicznej atmosferze...
W grze widać jak na dłoni inspiracje P.T., czyli opracowanym przez Konami wprowadzeniem w to, co miało nas czekać w kontynuacji Silent Hilla. Straszenie nie polega w niej na wyskakiwaniu z ekranu coraz to obrzydliwszych kreatur. Autorzy skupili się na budowaniu atmosfery grozy poprzez wzbudzanie w graczu obawy przed tym, co MOŻE się wydarzyć, oraz poprzez wykorzystywanie rozmaitych zagrywek, które jednak nie mają na celu nas zabić, a po prostu wstrząsnąć nami w fotelu bądź pogłębić niepokój. Zapomnijcie o walce ze stworami czy uciekaniu przed nimi. To nie ten typ horroru. I całe szczęście! Bloober pokazało, że wie, jak straszyć w klasyczny sposób, typowy dla najlepszych filmów czy opowieści grozy.
Layers of Fear nie jest więc typową grą. To bardziej interaktywna opowieść, która ma nas zaintrygować i przestraszyć. W całości liniowa (choć twórcy starają się to w pewnym stopniu ukrywać), ale absolutnie nam to nie przeszkadzało.
Za wadę nie uznajemy też krótkiego czasu rozgrywki. Produkcję Bloobera da się ukończyć w ciągu zaledwie czterech-pięciu godzin - to niewiele, ale mamy wrażenie, że każda kolejna dołożona przez twórców godzina byłaby zbędna i mogłaby sprawić, że zaczęlibyśmy się nudzić albo przestalibyśmy się bać (do wszystkiego można się przyzwyczaić). Według nas, te niecałe pięć godzin to w sam raz, choć bardzo chętnie przyjęlibyśmy dodatkową dawkę straszenia w wykonaniu Bloobera.
Bloober opracowało Layers of Fear, bazując na silniku Unity. Ostateczny efekt jest naprawdę zadowalający. Gra odznacza się niezwykle klimatyczną, artystyczną oprawą, która reprezentuje jednocześnie całkiem wysoki poziom techniczny. Lokacje zostały zaprojektowane z wykorzystaniem dużej liczby szczegółów oraz wzbogacone o znakomitą grę świateł i cieni.
Świetnym dopełnieniem dla szaty wizualnej jest udźwiękowienie, które umiejętnie podkreśla panujący w Layers of Fear klimat. Niepokojące pisk, trzaski, szlochy i jęki rzeczywiście są niepokojące - dźwiękowcy dobrze je dobrali i jednocześnie nie przesadzili z nimi. Do zalet można zaliczyć także muzykę, która tylko podkreśla atmosferę grozy.
Layers of Fear to kolejny - po wydanym w zeszłym roku Kholat - polski horror, jeszcze straszniejszy od poprzedniego. Jesteśmy bardzo za tym, aby Bloober zajęło się tworzeniem podobnych gier w przszłości, ponieważ widzimy, że potrafią to robić. Jak na pierwszą produkcję z kategorii "strach na lachy", Layers of Fear wyszło krakowskiemu zespołowi znakomicie. Jeśli lubicie się bać, to koniecznie spróbujcie, tym bardziej, że gra kosztuje... niecałe 50 złotych w wersji na pecety i nieco ponad 80 złotych w wydaniu na konsole. To naprawdę strasznie dobra okazja!