Jeśli podobało wam się Journey, to teoretycznie powinniście zwrócić uwagę na Vane. Jednak w praktyce jego zakup prawdopodobnie zakończy się rozczarowaniem.
Jesteśmy zadeklarowanymi fanami gier niezależnych oraz produkcji, które można określić jako interaktywne doświadczenia (które raczej się przeżywa niż w nie gra). Podobało nam się Journey czy What Remains of Edith Finch (które, swoją drogą, można było ostatnio dorwać za darmo w sklepie Epic Games). Jednak o ile trudno nam przejść obok każdej tego rodzaju gry, o tyle nie każda z nich potrafi nas zatrzymać na dłużej, a już tym bardziej nie każda potrafi nas zachwycić. Vane - pomimo, że początkowo wydawała nam się niezwykle interesująca - ostatecznie została przez nas zaszufladkowana jako przeciętniak. A dlaczego? Po kolei...
Vane to produkcja japońskiego studia Friend & Foe, której głównym bohaterem jest chłopak potrafiący przemieniać się w ptaka (tudzień ptak potrafiący przemieniać się w chłopca). Gdy przez dłuższą chwilę spada, staje się ptakiem, a po zetknięciu ze specjalnym, złotym pyłem znów przyjmuje ludzką postać. Podczas króciutkiej - bo trwającej raczej nie więcej niż trzy godziny - przygody poznajemy niezbyt dokładnie przedstawioną historię. Autorzy na nas przenieśli odpowiedzialność za rozumowanie i wyciąganie wniosków (nie ma tutaj żadnej narracji, opisów czy dialogów), choć wydaje nam się, że jest ona zbyt duża. Po prostu trudno o sensowną interpretację tego, czego jesteśmy świadkami.
Podczas zabawy przemierzamy tajemniczą krainę, na którą składają się ruiny oraz otaczające je pustkowia. Eksplorację ułatwia wspomniana możliwość przemiany w ptaka. To przy okazji przyjemna mechanika - latanie w Vane daje całkiem sporo frajdy. A to nie wszystkie niespodzianki przygotowane przez Friend & Foe. Kolejnym ciekawym rozwiązaniem jest reagowanie otoczenia na naszą obecność, a dokładnie na posiadaną przez nas kulę ze wspomnianym złotym pyłem. Odwiedzane przez nas ruiny pod jej wpływem odbudowują się. Możemy także podkręcić jej moc, nakazując naszym kompanom (z czasem zaczynają nam towarzyszyć inne dzieci) wypowiedzenie pewnego słowa i zwiększając tym samym zasięg działania.
Vane składa się z prologu, epilogu oraz czterech aktów, podczas których odwiedzamy cztery różne lokacje: poza pustynią są to jaskinia, miasto oraz wieża. Przez większość czasu skupiamy się na eksploracji, która niestety potrafi znużyć (pomimo krótkiego czasu rozgrywki), oraz rozwiązywaniu zagadek logicznych, których poziom trudności pozostawia sporo do życzenia (poradzi sobie z nimi prawdopodobnie przeciętny dziesięciolatek). Czerpanie przyjemności z zabawy dodatkowo utrudnia niezbyt wygodne sterowanie - nie ma w nim żadnych odstępst od gatunkowej normy, a jednak trudno nazwać je intuicyjnym. Swoje piętno odciskają także różnego rodzaju błędy. Podczas rozgrywki zdarzyło nam się kilka razy utknąć w jakimś miejscu albo przelecieć przez podłogę. A gdy w wyniku takiego błędu będziecie musieli wyłączyć grę, czeka was ponowne przechodzenie danego etapu (automatyczny zapis dokonuje się wyłącznie pomiędzy poszczególnymi aktami).
Z pewnością można docenić artystyczną stronę Vane. Choć nie przekonała nas do siebie niemrawa i trudna do interpretacji historia, to już grafika - niezbyt mocna od strony technicznej (jest nie tylko niezbyt atrakcyjna, ale do tego kiepsko zoptymalizowana), lecz ciekawa od estetycznej - przypadła nam do gustu. Z kolei o udźwiękowieniu możemy wypowiadać się wyłącznie w superlatywach. Być może nie każdemu spodoba się synthwave'owy styl muzyczny, ale w naszej opinii wpisuje się on doskonale w wizję artystyczną twórców.
Vane to gra, w której ważniejsze od samej rozgrywki jest historia, przeżycia, obraz i dźwięk. Jednak nie wszystkie te elementy wypadły dobrze. O ile do strony audiowizualnej nie możemy się przyczepić (wręcz przeciwnie, wypada świetnie), o tyle historię oceniamy raczej przeciętnie. Gameplay także nas nie zachwycił, a próbę czerpania z niego przyjemności utrudniały bugi oraz kiepska optymalizacja.