Jak, nie mając wielkiego budżetu, stworzyć grę, która sprzeda się w liczbie 2 milionów kopii w ciągu dwóch tygodni?
Odpowiedź na to pytanie znają członkowie zaledwie 5-osobowego studia Iron Gate, którzy wydali w ostatnim czasie wczesną wersję Valheim. Nie sposób byłoby zliczyć wszystkie gry survivalowe, jakie powstały. Co więc sprawiło, że właśnie ta zdobywa serca graczy w tak zawrotnym tempie? Postanowiłem wyruszyć do świata wikingów i sprawdzić to osobiście.
W Valheim przenosimy się do tytułowej krainy, by wcielić się w wikińskiego wojownika, którego ostatecznym celem jest zaimponowanie bogom i przekroczenie bram mitycznej Valhalli. Jednak droga do niego nie będzie ani łatwa, ani szybka. Czekają nas dziesiątki godzin usilnych starań o przetrwanie. A także niesamowicie wciągających!
Świat, do którego trafiamy w Valheim, jest generowany proceduralnie. Podziwiamy go z perspektywy trzeciej osoby. Naszym zadaniem jest pozyskiwanie surowców, które następnie służą nam do stawiania budynków, a także wytwarzania coraz lepszej broni oraz pancerza. Nasz bohater do przeżycia potrzebuje jedzenia.
Początek jest względnie spokojny, bo wszystko, czego potrzebujemy do przetrwania, znajdujemy w bezpośrednim sąsiedztwie. Jednak w końcu zasoby się kończą, co zmusza nas do wkraczania na coraz dalsze obszary mapy. Przemierzamy lasy, bagna, góry, aż w końcu docieramy także do morza. Wielką wodę możemy pokonać po tym, jak już zbudujemy łódź.
W Valheim grać można w pojedynkę albo w trybie sieciowym. W tym drugim nie toczymy pojedynków z innymi graczami, tylko współpracujemy w osiągnięciu wspólnego celu, jakim jest przetrwanie. Potyczki są w grze obecne, ale wyłącznie z postaciami kierowanymi przez sztuczną inteligencję. Postaciami czy też zwyczajną dziką zwierzyną. Najwięcej emocji wzbudzają walki z bossami, do których trzeba się dobrze przygotować. Choć muszę przyznać, że akurat starcia w Valheim polubiłem mniej niż pozostałe składowe rozgrywki.
To wszystko brzmi jak kopia wielu innych tytułów survivalowych, ale przy bliższym poznaniu Valheim zyskuje bardzo wiele. Gra wciąga od pierwszych minut, nie daje oderwać się od ekranu, pozwalając bawić się dokładnie w takim tempie, jak lubisz, i w taki sposób, jaki ci odpowiada.
Lubisz budować? Proszę bardzo, zbieraj surowce i rozbudowuj wioskę. Wolisz eksplorować? Zwiedzaj świat i szukaj skarbów. Czujesz ciągoty do handlu? Kupuj taniej i sprzedawaj drożej innym graczom. A może ucieszy cię życie rolnika? Hoduj zwierzęta i uprawiaj rolę. Albo miksuj te elementy w taki sposób, jaki tylko ci się żywnie podoba. Jeśli czegoś nie lubisz robić, zrobią to inni gracze, a ty zaoferujesz im w zamian coś innego.
Valheim posiada przyjemną, choć bardzo prostą oprawę graficzną. Jednak jej prostota niesie za sobą atut w postaci bardzo niewielkiej wagi - gra zajmuje na dysku raptem około gigabajta. A skoro o technicznych kwestiach mowa, warto wspomnieć, że serwery działają tutaj w modelu peer-to-peer. Oznacza to, że wymagają hosta. A jeśli host z jakiegoś powodu zniknie i wyłączy komputer, musimy przenieść się gdzieś indziej. Na szczęście pliki z naszymi światami i postaciami są przechowywane lokalnie, więc nie ma ryzyka, że cokolwiek przepadnie. W każdej chwili możemy przenieść się z całym dobytkiem na inną planszę.
Przed uruchomieniem nie miałem pojęcia, co może być w Valheim tak fascynującego, że miliony graczy nie mogą się od niego oderwać. Wystarczyło kilka godzin, abym przekonał się na własnej skórze, że go gra, której po prostu nie chce się wyłączać. Jestem pewien, że w wikińskich krainach spędzę jeszcze wiele godzin. A przecież to dopiero early access!