The Walking Dead: The Final Season - recenzja
Ta gra to jedno wielkie pożegnanie. Nie tylko z serią The Walking Dead, ale także ze studiem Telltale Games.
Przygodówki tego kalifornijskiego zespołu już dawno wrosły w branżowy krajobraz. Nie wyobrażaliśmy sobie, że w którymś roku światła dziennego nie ujrzy kolejna z nich. A jednak. W przyszłym już żadnej nie zobaczymy. Ani w następnym, ani w jeszcze kolejnym. We wrześniu studio zostało zamknięte. Pracę straciło 250 osób. A gracze nadzieję na to, że dokończą ostatni sezon The Walking Dead (do czasu ogłoszenia bankructwa ukończono zaledwie dwa z czterech odcinków).
Przez czternaście lat swojej działalności Telltale Games wypuściło m.in. serię o Batmanie, na podstawie "Gry o Tron", "Powrotu do przyszłości" oraz - przede wszystkim - "Żywych trupów". Przede wszystkim, bo głównie za sprawą tego cyklu zespół zdobył popularność i nabrał wiatru w żagle. I to nim (jego ostatnim sezonem) kończy swoją przygodę. Studio zamknęło się już wprawdzie ponad pół roku temu, ale jego byli pracownicy zobowiązali się zakończyć to, co zaczęli, już pod skrzydłami Skybound Entertainment. Jak wypadło ich pożegnanie z graczami?
W czwartym, finałowym sezonie The Walking Dead poznajemy kontynuację wydarzeń znanych z pierwszej i drugiej serii. A co z trzecią? O dziwo, ta została niemal zupełnie pominięta. W grze przedstawiono dalsze losy przede wszystkim Clementine (którą mianowano tym razem główną bohaterką), a także jej towarzysza - kilkuletniego Alvina Juniora. Wydarzenia rozgrywają się głównie w szkole z internatem dla kłopotliwej młodzieży, a także w jej pobliżu. Na miejscu mamy okazję poznać dzieci i młodzież, poznając ich spojrzenie na apokalipsę i świat po niej. Co prawda, przedstawieni bohaterowie są tacy sobie, ale sama historia trzyma w napięciu, zaskakuje i oferuje satysfakcjonujący finisz.
Jeśli nie graliście w poprzednie sezony, bez obaw. Na samym początku oglądamy krótki wstęp, który przypomina nam, co działo się z bohaterami do tej pory. Nie musimy też importować stanów gry z poprzednich sezonów. Gra pozwala nam szybko i sprawnie podjąć kluczowe decyzje, które będą miały wpływ na wydarzenia w finale.
Pod względem gameplayowym nic się nie zmieniło. The Walking Dead: The Final Season - zarówno pierwsze dwa odcinki, jak i te dokończone pod szyldem Skybound Entertainment - polega na eksplorowaniu kolejnych lokacji, badaniu przedmiotów, prowadzeniu dialogów oraz wykonywaniu dość prostych sekwencji QTE. Od czasu do czasu podejmujemy decyzje, które mają wpływ na ciąg dalszy historii. Jest on jednak dość subtelny i dotyczy wątków pobocznych. Losy głównych bohaterów zostały z góry narzucone przez twórców i nie da się ich zmienić. Autorzy próbowali stworzyć wrażenie większej otwartości świata, ale w istocie jest to tylko wrażenie. Podczas zabawy można natrafić na niewidzialne ściany, a rozgrywka przebiega w sposób liniowy.
Ale czy w The Walking Dead: The Final Season - podobnie jak w innych grach od Telltale Games - ktokolwiek liczył na rewolucje w gameplayu? Wątpliwe. Każdy raczej miał nadzieję na ciekawą historię, która będzie trzymać w napięciu od początku aż do samego końca. Na prawdziwą emocjonalną karuzelę w iście serialowym stylu. Na bohaterów, z którymi będzie się można zżyć i z którymi trudno się będzie pożegnać. To wszystko otrzymaliśmy w ostatnim sezonie The Walking Dead.
I wiecie co? Gdy zobaczyłem napisy końcowe, zrobiło mi się przykro. Nie dlatego, że to już koniec tej przygody (choć trochę też dlatego), ale dlatego, że poczułem, że będzie mi brakowało Telltale Games i ich odtwórczych gier ze świetnymi, subtelnie nieliniowymi fabułami.