The Stanley Parable

The Stanley Parable nie jest typową grą. To wciągający eksperyment, a zarazem kpina ze współczesnych dzieł elektronicznej rozrywki.

Autorzy The Stanley Parable postawili w swoim projekcie na pomysłowość. W ich grze nie doświadczysz złożonej rozgrywki ani nowoczesnej oprawy. Jej pierwsza wersja ukazała się w lipcu 2011 roku. To miała być tylko próbka zdolności Daveya Wredena (jednego z twórców, wówczas 22-letniego), ale ostatecznie - dzięki wsparciu Steam Greenlight - w październiku tego roku udało się wydać na Steamie jej poprawioną, upiększoną edycję.

Jednak owo upiększenie polega przede wszystkim na dodaniu wyższych rozdzielczości. Poza tym to w dalszym ciągu niskobudżetowy projekt, który zrealizowano przy wykorzystaniu darmowego silnika Source i w którego fabule przewidziano miejsce dla raptem jednego bohatera. Nie licząc narratora, który prowadzi nas od punktu A do punktu B, opowiadając o tym, co właśnie robimy i czego jesteśmy świadkami.

Reklama

Wspomnianym bohaterem The Stanley Parable jest tytułowy Stanley, pracownik dużej korporacji, odpowiedzialny za wykonywanie prostych poleceń, które pojawiają się na ekranie jego monitora, a polegają na wciskaniu różnych przycisków na klawiaturze (podobnie jak jego koledzy z pracy, jest dla swoich przełożonych bezimienny i funkcjonuje jako numer 427). I tak każdego dnia, każdego miesiąca, każdego roku. Aż do teraz.

Stanley po przyjściu do pracy zorientował się, że na monitorze nie pojawiają się żadne polecenia, a biurowiec kompletnie opustoszał. Co się stało? Czas wyjść z pokoju (tego, w którym spędzał do tej pory cały czas w firmie) i sprawdzić, co jest grane. Na tym zakończę, bo - zgodnie z tym, co powiedział Davey Wreden - w The Stanley Parable tym lepiej się gra, im mniej się o nim wie.

Jednak, aby nie pozostawić was z całkowitą pustką w głowie, napiszę, że The Stanley Parable to gra polegająca wyłącznie na eksploracji oraz podejmowaniu decyzji. Od samego początku prowadzi nas głos narratora, który zdaje na bieżąco relację z poczynań głównego bohatera. Autorzy wyznaczyli domyślną ścieżkę, którą powinien kroczyć, ale co i rusz mamy okazję pójść pod prąd. Narrator mówi, że Stanley poszedł w lewo.

Hm, a co będzie, jeśli pójdziemy w prawo? Narrator mówi, że Stanley poszedł schodami w górę. A sprawdźmy może, co będzie, jeśli podążymy w przeciwnym kierunku? Od naszych decyzji zależy dalszy ciąg zabawy i zakończenie. Autorzy przygotowali ich w sumie sześć i każde z nich jest interesujące. A zobaczenie ich wszystkich nie wymaga wiele czasu, ponieważ jednorazowe ukończenie rozgrywki to kwestia około trzech kwadransów.

The Stanley Parable to eksperyment, podczas którego w twojej głowie odbędzie się pojedynek pomiędzy posłuszeństwem a żądzą wolności i ciekawością. To także żart ze współczesnych gier wideo, w których akcja biegnie często jak po sznurku, a swoboda bywa często tylko pozorna. Przykładem może być chociażby zachowanie narratora, który czasem bywa o krok przed nami i wyprzedza nasze decyzje, tak jakby lepiej wiedział, co chcemy w danej chwili zrobić.

The Stanley Parable wygląda jak Half-Life 2 (nic dziwnego, w końcu projekt zaczynał jako modyfikacja do drugiej części przygód Gordona Freemana), ale za to brzmi naprawdę nieźle. W rolę narratora wcielił się brytyjski aktor Kevan Brightning i wypadł w tej roli świetnie. Podczas zabawy mamy także okazję usłyszeć kilka bardzo dobrych utworów. Na wstępie do naszych uszu dobiega motyw przewodni z filmu "American Beauty", skomponowany przez Thomasa Newmana.

Jeśli szukacie nietypowego doświadczenia, które da wam do myślenia, to The Stanley Parable jest grą, na którą czekaliście. Nie jest co prawda tania (12 euro na Steamie) ani długa (3-4 godziny, jeśli zagrasz kilka razy), ale na pewno warta zapamiętania.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Steam
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy