Super Mario Party Jamboree – recenzja. Powrót do korzeni z małymi potknięciami
Super Mario Party Jamboree na koniec epoki Nintendo Switcha próbuje przypomnieć o dawnym blasku serii. Po latach prób w końcu otrzymujemy grę, która - choć nie jest perfekcyjna - zbliża się do tego, czego fani oczekiwali od Mario Party od lat. Pomysłowe plansze i znakomite minigry to solidne fundamenty, ale niestety nie każdemu przypadnie do gustu nieco niedopracowany tryb jednoosobowy.
Po kilku mniej udanych odsłonach Super Mario Party najnowsza propozycja, o podtytule Jamboree, wprowadza powiew świeżości, który był tak bardzo potrzebny tej serii już od dawna. Zacznijmy od plansz - to jeden z głównych aspektów, który znacząco poprawiono. W poprzednich grach zaledwie cztery plansze nie dawały zbyt wiele zabawy. Tym razem dostajemy ich siedem, w tym kilka do odblokowania poprzez proste wyzwania. Każda z nich ma swój unikalny klimat. Na przykład Mario’s Rainbow Castle wprowadza rotującą wieżę, a Western Land zmusza do strategicznego unikania pociągu lub picia mleka w saloonie. Brzmi dziwnie? Być może, ale to właśnie za takie absurdy lubimy Mario Party.
Do tego dochodzą nowe mechaniki związane z kompanami. W poprzednich odsłonach wystarczyło natrafić na postać, by dołączyła do naszej drużyny, a teraz trzeba ją wywalczyć w minigrze. Taka zmiana nadaje rywalizacji ostrzejszy ton, przez co rozgrywka może nieco bardziej przypominać starcie o wszystko, zwłaszcza w gronie znajomych. Tryb Pro Rules wprowadza dodatkowy element taktyczny - gracze zaczynają z jednym wybranym przedmiotem, a nagroda w postaci bonusowej gwiazdy jest z góry ustalona, więc nie ma już zaskakujących punktów przyznawanych na końcu (co w poprzednich edycjach wzbudzało mieszane emocje).
Problematyczny jest natomiast czas rozgrywki. Trudno zmieścić się w czasie krótszym niż półtorej godziny. Co prawda, jest opcja zapisu w dowolnym momencie, ale przydałby się jakiś prostszy, szybszy tryb, przeznaczony na krótkie posiedzenia przed ekranem.
Minigry są chyba największą zaletą Jamboree. Twórcy przygotowali ich aż 112. To duży przyrost w porównaniu do wcześniejszych odsłon, w których liczba ta oscylowała w granicach 80. Co więcej, różnorodność jest olbrzymia - mamy tu zarówno zabawne, kooperacyjne wyzwania, jak i oryginalne, zręcznościowe rywalizacje. Każda z minigier została dobrze zaprojektowana, a dzięki nowemu systemowi kompanów niektóre z nich są związane z konkretnymi postaciami. Co innego oferuje Mario, co innego Peach, co innego Waluigi itd.
Największą bolączką Super Mario Party Jamboree jest tryb jednoosobowy. W poprzednich odsłonach, mimo że gry te były projektowane głównie z myślą o wieloosobowej zabawie, tryb solo potrafił dostarczyć całkiem sporo rozrywki. Tutaj jednak mamy do czynienia z chaotyczną konstrukcją misji, które nie do końca wpisują się w ducha Mario Party. Zamiast prostych, wciągających wyzwań, dostajemy mieszankę różnych, momentami skomplikowanych misji, które odbiegają od tradycyjnych elementów serii. Gry w pojedynkę szybko stają się nużące i można się w nich łatwo zagubić.
Niezależnie od tego, Jamboree to solidna propozycja na wspólne wieczory z rodziną lub znajomymi. Plansze są na tyle różnorodne, że każdy znajdzie wśród nich coś dla siebie - czy woli szybkie partyjki przy konsoli, czy też bardziej rozbudowane sesje. Gra potrafi wciągnąć na długie godziny, pod warunkiem jednak, że gramy z innymi. Jeśli nastawiamy się na rozgrywkę solo, możemy poczuć się rozczarowani. Tak więc decyzja dotycząca tego, czy Super Mario Party Jamboree kupić, czy też nie, powinna być dość prosta.