Strike Vector
Gdy patrzy się na Strike Vector, trudno uwierzyć, że stworzyła go dziewięcioosobowa grupka uzdolnionych zapaleńców. I zajęło jej to zaledwie 15 miesięcy!
Strike Vector to sieciowy (acz dopuszczający zabawę w pojedynkę) shooter autorstwa niewielkiego, nieznanego szerzej studia Ragequit. Nietypowy, bo nie wcielamy się w nim w piechura, tylko w pilota szybkiego, futurystycznego myśliwca zwanego wektorem, pozwalającego nam na wykonywanie nieprawdopodobnych, powietrznych ewolucji. To otwiera zupełnie nowe możliwości w sieciowych strzelaninach.
Nietypowy także dlatego, że twórcy zawiesili nam poprzeczkę wyżej niż konkurencja. Strike Vector to nie gra dla pierwszego lepszego śmiałka. Brakuje w niej nawet samouczka, który w praktyce wyjaśniłby, jak latać, jak się ustawiać, jak strzelać... Cóż, to nie lada próba dla naszej sprawności, a przy tym dla cierpliwości.
W Strike Vector nie ma nie tylko samouczka (jest tylko statyczna instrukcja, z której dowiadujemy się o podstawowych funkcjach wektora). Nie ma też żadnego łagodnego wprowadzenia, łatwiejszych przeciwników na początek ani niczego podobnego. Na samym początku zostajemy rzuceni na głęboką wodę (w głębokie przestworza?) i musimy sobie jakoś radzić. Obrywamy raz, drugi, trzeci... Szybko dochodzimy do wniosku, że możliwość poruszania się we wszystkich osiach i z dużą szybkością daje dużo frajdy, ale nie jest łatwa do opanowania.
Gracze, którzy spędzili za sterami wektora co najmniej kilka godzin, pokazują nam, gdzie jest nasze miejsce w szeregu. Ci jeszcze bardziej doświadczeni wręcz nas upokarzają. Napisać w tym przypadku, że nie jest łatwo, to jak nie napisać nic. Jest piekielnie trudno. Ale zaciskamy zęby i walczymy dalej. I w końcu, po tych paru godzinach, zaliczamy pierwsze nieprzypadkowe fragi. Czujemy, że gra wciągnęła nas na dobre.
Plansze, po których latamy, to nie otwarte przestrzenie jak chociażby w World of Warplanes. Pod gołym niebem też da się polatać, ale jednak najwięcej dzieje się w wariacko zaprojektowanych strukturach, w których pędzimy z zawrotną prędkością przez wąskie korytarze (uważajcie, żeby się nie rozbić!). To przypomniało nam stare, dobre czasy i - nie wiemy, czy kojarzycie - Descenta. Jednak grę można porównać także do takich multiplayerowych przebojów, jak Unreal Tournament, tyle że w wersji "latanej". Ragequit wykonało kawał dobrej roboty, biorąc z klasyki to, co najlepsze, a następnie opakowując to w nowoczesną formę.
Wektory możemy wyposażać w zróżnicowane rodzaje broni. Każdy z nich ma dwa sloty, w których możemy zamontować różnego kalibru działka czy wyrzutnie rakiet. Każda broń ma inne właściwości i nie każda będzie pasować do naszego stylu gry. Poza uzbrojeniem w wektorze możemy (czy wręcz musimy) zamontować dodatkowy osprzęt, np. dopalacz czy tarczę. Ale uwaga, miejsce mamy tylko jedno, więc musimy dobrze się zastanowić, co nam się bardziej przyda. Poza tym warto wspomnieć, że wektor może przybierać dwie postacie. Poza standardową - latającą - możemy przeobrazić go w wiszącą, w której wprawdzie jesteśmy nieruchomi i łatwiejsi do trafienia, ale też nam łatwiej jest wycelować w przeciwnika. Nauczenie się, kiedy i jak korzystać z możliwości transformacji, to jedna z ważniejszych rzeczy w Strike Vector.
Wracając do tego, od czego tę recenzję zaczęliśmy, czyli do grafiki, należy napisać, że Strike Vector - jak na niskobudżetową produkcję - prezentuje się fantastycznie. Nie przeszkadza fakt, że gra działa na starym, wysłużonym Unreal Engine 3.0. Ragequit wycisnęło z niego ostatnie soki. Plansze są oryginalne i pełne szczegółów (nierzadko błyskających, migających), a strzelaniny prezentują się niezwykle widowiskowo (wybuch tu, wybuch tam, wszystko w szalonym tempie).
Jeśli macie już trochę dosyć "bieganych" strzelanek i nie przeraża was wysoki poziom trudności (niektórych na pewno wręcz nakręca), Strike Vector to gra dla was. Nie tylko wciągająca, wymagająca i bardzo ładna, ale też niedroga. Na Steamie kosztuje około 75 złotych, co daje nam naprawdę atrakcyjny stosunek jakości do ceny. Warto!