Sonic Colours Ultimate - recenzja

​Z oryginalnym Sonic Colours mogli się zapoznać wyłącznie posiadacze Wii i DS-a. W remaster można już zagrać na PC i na pozostałych konsolach. Czy warto?

Sonic Colours został ciepło przyjęty przez graczy, ale od jego premiery minęło już dziesięć lat. Czy po takim czasie kolorowa przygoda pociesznego jeża wciąż bawi? Na szczęście gry z jego udziałem wyjątkowo dobrze znoszą próbę czasu. Nie inaczej jest z Sonic Colours, które w wersji Ultimate wciąż potrafi dostarczyć sporo przyjemności. To bardzo dobry sposób na umilenie sobie oczekiwania na zapowiedź kolejnej produkcji studia Sonic Team.

Sonic Colours Ultimate opowiada tę samą historię, co oryginał, i podobnie jak tam odgrywa ona marginalną rolę. Ot, doktor Eggman otworzył własne wesołe miasteczko, w którym zaczął wykorzystywać moc kosmitów zwanych Wispami, by osiągnąć swój cel - zapanować nad umysłem Sonica i zmusić go do występów w parku rozrywki. Aby go powstrzymać, trzeba uratować pocieszne stworki, które dostarczają mu niezbędną energię. Tego zadania podejmują się Sonic oraz Tails.

Reklama

W Sonic Colours Ultimate odwiedzamy aż sześć różnorodnych planet, gdzie czeka na nas łącznie 45 etapów do pokonania. Jedną z głównych zalet gry są - jak zwykle - świetne projekty plansz. Wzorowo wpleciono w nie wspomniane Wispy, które swoją moc przekazują nie tylko Eggmanowi, ale także Sonicowi. Jeż dzięki nim zyskuje specjalne umiejętności, takie jak przeobrażenie się w rakietę czy wywołanie rekina zjadającego przedmioty. W grze nie tylko biegamy, skaczemy i omijamy przeszkody, ale także pływamy czy fruwamy. Autorzy nafaszerowali Sonic Colours Ultimate atrakcjami niczym Eggman swój park rozrywki, a dynamika i tempo zabawy potrafią podnieść ciśnienie. Szkoda tylko, że wiąże się to z dość krótkim czasem potrzebnym na ukończenie wszystkich plansz. Nie powinno wam to zająć więcej niż pięć godzin. Na szczęście przy drugim podejściu gra wciąż bawi.

Sonic Team zapowiadało, że Sonic Colours Ultimate będzie grą bardziej dostępną dla nowicjuszy niż poprzednie przygody jeża. Rzeczywiście tak jest. To przede wszystkim zasługa tego, że tym razem nie da się tak na dobrą sprawę przegrać. Grać możemy bez ograniczeń, nie martwiąc się o to, ile razy poniesiemy porażkę. Co więcej, gdy spadniemy w przepaść, na ratunek przybędzie nam Tails, który chwyci Sonica i przeniesie go kawałek wstecz. Tak więc Sonic Colours Ultimate to bardzo dobra okazja dla wszystkich mniej doświadczonych graczy, aby zapoznać się wreszcie z przygodami kultowego już niebieskiego jeża. Jednocześnie zwolennicy wysokiego poziomu trudności poprzedniczek mogą być zawiedzeni. Tym bardziej, że pomocy Tailsa nie można wyłączyć.

Sonic Colours Ultimate wygląda bardzo podobnie do oryginału, ale oczywiście grafikę podrasowano, a płynność zwiększono do 60 klatek na sekundę. Niestety nie uniknięto pomniejszych błędów i glitchy, od których remaster powinien być wolny. Nie do końca przypadła mi też do gustu ścieżka dźwiękowa - na niektórych planszach brzmi nieźle, ale są też takie, na których według mnie całkowicie odstaje od klimatu.

Sonic Colours Ultimate wypada przyzwoicie, ale z pewnością można oczekiwać więcej od remastera. Grafika mogłaby zostać w większym stopniu ulepszona (szczególnie, że weszliśmy już w nową generację), ścieżka dźwiękowa lepiej dobrana, a błędów i glitchy w ogóle nie powinno być. Niezmiennie po stronie minusów trzeba zapisać też pomijalną fabułę oraz krótki czas rozgrywki. A zwolennicy wysokiego poziomu trudności także niemożliwe do wyłączenia ułatwienia. Tym niemniej to przyjemna zręcznościówka, którą mogą zainteresować się mniej doświadczeni gracze.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy