Rainbow Six: Extraction - recenzja
Ubisoft dość niespodziewanie zapowiedział Rainbow Six: Extraction. Grę, na której chyba nikomu nie zależało. Czy nowa sieciowa strzelanka okazała się miłą niespodzianką?
Rainbow Six: Siege w ciągu swojej siedmioletniej kariery miewało lepsze i gorsze momenty, ale koniec końców multiplayerowy, taktyczny FPS od Ubisoftu zdobył na dłużej zainteresowanie całkiem sporej grupy odbiorców. W lutym ubiegłego roku w grze zarejestrowanych było już ponad 70 milionów graczy, zaś w styczniu bieżącego na samym Steamie spędzono przy niej łącznie 33,4 miliona godzin, co dało jej 22. pozycję na liście najpopularniejszych tytułów na tej platformie. Ubisoft, zachęcony ostatnimi sukcesami, kilka miesięcy temu zapowiedział Rainbow Six: Extraction, którą to można nazwać spin-offem Rainbow Six: Siege.
Rainbow Six: Extraction z pierwowzoru czerpie całkiem sporo. W grze znajdujemy te same postacie, umiejętności czy elementy wyposażenia. Pierwsza różnica dotyczy fabuły oraz atmosfery, w której ją osadzono. Tym razem mamy do czynienia z najazdem kosmicznego pasożyta, potrafiącego mutować w różne formy, któremu dzielna Tęcza Sześć musi stawić czoła. Szkoda tylko, że scenariusz kończy się zaraz po tym, jak się zaczyna. Po całkiem dobrze zrealizowanym wprowadzeniu przechodzimy do właściwej rozgrywki i to na niej skupiamy się już przez pozostałą część zabawy.
Rainbow Six: Extraction nie zachwyca zawartością. W sumie na premierę do dyspozycji graczy oddano cztery mapy, na których wykonujemy w kółko to same zadania. Celów do osiągnięcia jest kilkanaście i w każdej misji gra losuje dla nas trzy (po jednym dla każdej z trzech stref, na które podzielona jest plansza). Nie musimy realizować ich wszystkich. Możemy równie dobrze wykonać dwa lub trzy zadania, a następnie udać się do punktu ewakuacji. Oczywiście im więcej im zrealizujemy, tym lepiej dla nas, ale czasem zwyczajnie nie mamy wyjścia i musimy uciekać. Z każdą misją zdobywamy doświadczenie i odblokowujemy nowe wyposażenie. Na plus należy zaliczyć z pewnością stopień zróżnicowania poszczególnych zadań. Jednak ich pula jest do tego stopnia ograniczona, że po paru misjach zaczynają się powtarzać. I wówczas gra zaczyna nużyć.
Jest w Rainbow Six: Extraction jeden element, który wyróżnia go na tle konkurencji. To tytułowa "ekstrakcja". Jak działa owa mechanika? Jeśli zginiemy, nie znikamy całkowicie. Operator zostaje zamrożony i tym samym zabezpieczony na pewien czas. Nasi kompani mogą go jeszcze uratować. Jeśli jednak nie uda im się tego dokonać, w kolejnych misjach pojawi się zadanie polegające na ocaleniu poległej postaci. Dopóki nie uratujemy członka zespołu, wszystkie zdobyte punkty pozostaną zamrożone wraz z nim. To dość ciekawe urozmaicenie, które podkręca emocje związane z walką z pasożytem z kosmosu.
Główne założenia rozgrywki pozostały natomiast bez zmian względem Rainbow Six: Siege. Podobnie jak tam, tak i tutaj położono duży nacisk na współpracę oraz taktyczne podejście. Zanim wkroczymy do akcji, warto przeprowadzić rekonesans. A później, chcąc osiągnąć sukces, musimy współpracować. Rainbow Six: Extraction to kooperacyjna strzelanka pełną gębą, która cały czas wymaga od nas synchronizacji i zgrania. Samotni jeźdźcy oraz gracze preferujący zabawę single player, nie mają tu czego szukać. Tego oczywiście można się było spodziewać. Ale można było oczekiwać także lepszej sztucznej inteligencji przeciwników. Wiem, że to "tylko" pasożyt, który dostał się na Ziemię w niewiadomy sposób, ale mimo wszystko...
Rainbow Six: Extraction to przyzwoita taktyczna strzelanka, przeznaczona do zabawy w kooperacji, ale nic więcej. Widać, że to gra stworzona na szybko, głównie po to, aby popłynąć na fali popularności Rainbow Six: Siege i zmaksymalizować zyski z opracowanej (i dopracowanej) już wcześniej mechaniki rozgrywki, a także postaci czy wyposażenia. Nie dziwi mnie ani trochę, że Ubisoft obniżył jej cenę zaraz po premierze do mniej niż 100 złotych. Rainbow Six: Extraction po prostu nie jest wart więcej.