Iesabel

Iesabel miała być polską odpowiedzią na Diablo. Szkoda, że Blizzard na jej widok uśmiechnąłby się tylko z politowaniem i wrócił do prac nad kolejnym przebojem.

Sam fakt, że w Gdyni powstaje hack'n'slash inspirowany Diablo, był interesujący. Nie wiązałem z produkcją studia Madman Theory Games, tym bardziej że to konwersja średnio udanej gry na iOS-a i Androida, ale miałem nadzieję, że osiągnie chociaż przeciętny poziom. Jednak rzeczywistość okazała się równie brutalna, co opętany chęcią zabijania barbarzyńca. Iesabel to jedna z najgorszych gier, z jakimi miałem do czynienia w tym roku, i jeden z najgorszych hack'n'slashy w historii. Kto wie, czy nie najgorszy?

Jeśli jesteście zdania, że Blizzard nie przykłada się do fabuły w Diablo, to znaczy, że nie słyszeliście jeszcze o Iesabel. Tutaj scenariusz został sprowadzony do poziomu śmierdzącego, zaszczurzonego kanału. Z krótkiego i sztucznego jak biusty pornogwiazdek wprowadzenia dowiadujemy się z grubsza, że jest zło, które nasz bohater musi pokonać. Banał nad banały. Chwilę później wybieramy klasę postaci. Jedną z... dwóch. Gramy albo wojownikiem, albo wiedźmą. Pierwszy atakuje głównie z bliska, ta druga na dystans. To chyba wszystko, co powinniście o nich wiedzieć.

Reklama

Od samego początku Iesabel razi. Po pierwsze - amatorsko i nie do końca przygotowaną polską wersją językową. Po drugie - oprawą, która przypomina gry z lat dziewięćdziesiątych, zarówno, jeśli idzie o audio (ścieżka dźwiękowa jest jeszcze do strawienia, ale te dialogi...), jak i wideo (w porządku, grafika jest trójwymiarowa, ale osobiście wolałbym już 2D z pierwszego Diablo). Po trzecie - błędami, które czasem są mniej dokuczliwe, a czasem zmuszają do wyjścia do pulpitu. Po czwarte - Po piąte i najważniejsze - mechaniką rozgrywki. Ta jest drętwa, niedopracowana i kompletnie zniechęcająca do zabawy. Widać, że odpowiadał za nią ktoś, kto do tej pory tylko grał, a nigdy wcześniej nie maczał palców w żadnej wirtualnej produkcji.

Co tak bardzo razi w Iesabel? Sterowanie dopuszcza "zabawę" przy użyciu samej klawiatury oraz przy połączeniu myszy i klawiatury, ale żadna z tych opcji nie jest wygodna. Odwiedzane w trakcie przygody lokacje niczym się nie wyróżniają, podobnie jak potwory, z którymi musimy się mierzyć, oraz przedmioty, które po drodze zbieramy. Wyprowadzanie ciosów nie sprawia przyjemności (jest po prostu drętwe), a zaprojektowany przez twórców system rozwoju postaci czy przedmiotów to żadna zachęta do dalszego uczestnictwa w walce ze złem. Grając w Iesabel, cały czas masz wrażenie, że to wszystko już gdzieś widziałeś, tylko w o wiele lepszym wydaniu. Przy takim Diablo III produkcja Madman Theory Games wygląda jak wyszczerbiony i tępy kozik przy wielkim mieczu oburęcznym z +10 do siły.

Iesabel poza kampanią dla pojedynczego gracza proponuje zabawę w multiplayerze. Co ciekawe, w rozgrywce może brać udział nawet osiem osób, a wśród nich mogą się znaleźć jednocześnie użytkownicy pecetów i urządzeń mobilnych. To pomysł warty docenienia, ale w praktyce jest bezużyteczny, bo znalezienie chętnych do wspólnego wywijania mieczem w Iesabel będzie prawdopodobnie równie trudne, co zbieranie grzybów w styczniu.

Przyznaję, że może byłem trochę naiwny, licząc, że Iesabel będzie choć trochę pozytywnym zaskoczeniem. W końcu już mobilny pierwowzór okazał się przeciętniakiem, a w pecetowej wersji powtórzono wszystkie błędy, tylko że zmianie skali na większą także i one urosły do rozmiaru XXL. Przestrzegam was przed najgorszym hack'n'slashem ostatnich lat (przykro mi tak pisać o polskiej produkcji). Jeśli macie ochotę na coś w stylu Diablo, wypróbujcie Path of Exile albo poczekajcie na Torchlight III.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: hack'n'slash
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama