Grand Theft Auto V

​Czas na największe wydarzenie tego roku. Co tam FIFA 14, co tam next-geny, co tam planowany atak USA na Syrię... Oto nadeszła piąta część Grand Theft Auto!

No dobra, może trochę przesadzam, ale tylko trochę. Na Grand Theft Auto V czekaliśmy pół dekady. Od roku Rockstar regularnie podsycało naszą żądzę premiery paczkami screenów, nowymi informacjami, wywiadami. W końcu - 20 września bieżącego roku - nadeszła wiekopomna chwila. Piąta odsłona kultowego GTA zawitała do sklepów, a my czym prędzej przystąpiliśmy do wytężonego testowania. I tak minęło nam ostatnich kilka dni...

Już dawno nie grałem w grę, która wciągnęłaby mnie TAK MOCNO, jak Grand Theft Auto V. Ostatni okres obfitował w naprawdę udane premiery, po których traciłem co najmniej kilka wieczorów (w tym chociażby XCOM: Enemy Unknown czy Diablo III), ale to, co zrobiła z moim życiem najnowsza produkcja Rockstar, to istne przestępstwo!

Reklama

Grand Theft Auto V nie zmieniło się, jeśli chodzi o główne założenia (i całe szczęście). W dalszym ciągu mamy do czynienia z wciągającą jak wiry wodne na Atlantyku i zróżnicowaną niczym geny Afrykanów grą akcji. Osadzoną w otwartym i ogromnym uniwersum (akcja "piątki" toczy się w Los Santos, metropolii stylizowanej na Los Angeles), którego samo przemierzanie sprawia radość nie mniejszą niż przechodzenie kolejnych misji, czy to należących do wątku głównego (w tym przypadku raczej wątków głównych), czy to pobocznych. Jednak stare, (piekielnie) dobre GTA zostało wzbogacone o kilka nowości, które wynoszą tę serią na absolutnie kosmiczny poziom miodności.

Przede wszystkim - Grand Theft Auto V nie ma już głównego bohatera. Ma ich aż trzech! Pierwszy z nich to Franklin - mieszkaniec biednej dzielnicy Los Santos, pracownik komisu samochodowego, wykonujący różne, niezbyt legalne fuchy dla swojego pracodawcy. Następny jest Michael, który pod względem statusu znajduje się na drugim biegunie. To emerytowany włamywacz, który na mniejszych i większych (głównie większych) skokach dorobił się wielkiej willi z kortem tenisowym. Ma żonę i dzieci, ale trudno nazwać ich szczęśliwą rodzinką. Trzecim bohaterem jest Trevor - istny szaleniec, wyglądający jak stały bywalec szpitali psychiatrycznych. Nie da się go polubić, ale nie sposób też nie zainteresować się tym, co siedzi w jego głowie.

Charakterologicznie powyższa trójka to prawdziwa mieszanka wybuchowa. Każdy z panów prowadzi skrajnie inne życie i odznacza się skrajnie innym podejściem do otaczającego świata, ale łączy ich jedno - wszyscy chcą zarabiać duże pieniądze. W tym celu łączą siły i dokonują kolejnych, dużych skoków, w których oczywiście uczestniczymy osobiście, kierując to jednym, to drugim, to trzecim bohaterem. Grand Theft Auto V pozwala nam swobodnie przełączać się pomiędzy nimi w dowolnym momencie (chyba, że dany fragment misji wymusza akurat kierowanie konkretnym bandziorem), co daje ogromną swobodę i prowadzi do ciekawych sytuacji. Otóż panowie nie spędzają całego wolnego czasu w jednym miejscu, tylko prowadzą swoje własne - można powiedzieć, że bujne - życia. Gdy przełączymy się z jednego na drugiego, możemy zastać go akurat w klubie ze striptizem, gdzieś na głębokim oceanie albo... na ławce w parku.

Misje zespołowe przechodzi się wyśmienicie. Chyba jeszcze w żadnej grze nie wykonywałem tak widowiskowych (brawo za reżyserię, naprawdę!) i napędzających emocjonalnie akcji. Przed każdą z nich możemy wybrać, czy wolimy realizować bardziej rozsądny plan, czy też "iść na żywioł", zwiększając ryzyko, że ktoś dostanie kulkę, ale i poziom adrenaliny. Każdy z bohaterów ma swoje zadania do wykonania - przykładowo jeden wkracza do budynku, drugi czai się w oddali ze snajperką, trzeci organizuje transport z miejsca zdarzenia... Ponadto bohaterowie mają specjalne umiejętności. Trevor potrafi wpadać w furię, Michael może aktywować bullet time, a Franklin, prowadząc auto, może wymijać inne pojazdy w zwolnionym tempie.

W misjach pomagać mogą nam najróżniejsi fachowcy od mokrej roboty, którym należy, rzecz jasna, odpalić za to odpowiednią dolę. Czym lepszy specjalista, tym więcej sobie zażyczy, ale z kolei jeśli postawimy na jakiegoś żółtodzioba, ryzykujemy, że coś w trakcie misji pójdzie nie tak. Ot, gangsterskie dylematy.

Oczywiście w trakcie misji musimy sięgać po broń - pistolety, strzelby, karabiny, a także granatów czy gazu łzawiącego (jeśli nie chcemy bądź nie możemy zabijać). Pod tym względem Grand Theft Auto się nie zmieniło. To wciąż bardzo dobra strzelanka, w której ważną rolę odgrywa chowanie się za osłonami i wyczucie, kiedy należy się wychylić i oddać strzał (bądź kilka). Rockstar dodało kontrowersyjną opcję pełnego wspomagania w celowaniu, ale na szczęście pozostawiło też możliwość pośrednią oraz odwrotną, a więc wymagającą od nas całkiem ręcznego mierzenia.

Warto wspomnieć, że broń z czasem można ulepszać, zwiększając jej siłę rażenia czy wyciszając. Podobne możliwości oddano nam wreszcie w przypadku samochodów, które możemy całkiem swobodnie tuningować w rozmieszczonych w świecie gry zakładach. Te oferują najróżniejsze usługi, począwszy od przyciemnienia szyb czy wymiany alufelg, poprzez dodanie trochę koni mechanicznych czy ulepszenia hamulców, a na założeniu kuloodpornych opon skończywszy. Przy okazji nadmienię też o kolejnej nowości, a mianowicie o możliwości zejścia... pod wodę. Jak widzicie, Rockstar zwiększyło w Grand Theft Auto V liczbę możliwości co najmniej o kilkadziesiąt procent, a wszystkie nowinki należy zaliczyć do udanych albo do bardzo udanych.

Kolejne misje przechodzi się tym chętniej, że Grand Theft Auto V doczekało się naprawdę pokręconego i arcyciekawego scenariusza, napędzanego przez świetne dialogi, o którym jednak nie chcę się teraz rozpisywać, bo na pewno poznacie go sami (nie wyobrażam sobie, abyście odpuścili sobie taką grę?). Wolę wspomnieć o tym, co poza wątkiem głównym i należącymi do niego misjami czeka na was w Los Santos. Autorzy znacząco wydłużyli listę działalności pobocznych, a więc i opcjonalnych. Poza samą eksploracją świata gry (o którym za chwilę) czekają na nas rozliczne rozrywki, zaczynając od znanych już z poprzedniczek imprez na dyskotekach czy klubach go-go, poprzez wizyty w salonach fryzjerskich bądź sklepach z ubraniami (czy też we wspomnianych zakładach mechanicznych), a na pójściach do kina czy na jogę kończąc. Żeby tego było mało, Grand Theft Auto V pozwala nam także rozwijać swoje - lepiące się od mokrej, obślizłej wręcz roboty - imperium poprzez inwestowanie na giełdzie bądź w nieruchomości. I jak tu się nudzić?!

Nawet, gdyby większość przygotowanych przez Rockstar atrakcji nas niezbyt bawiła, to chyba nie ma takiego gracza, którego nie zachwyciłoby eksplorowanie Los Santos i okolic. Autorzy zamieścili w Grand Theft Auto V największy świat gry spośród wszystkich dotychczas przedstawionych. Zbadanie go w całości to zadanie nie na dni, ale na tygodnie wytężonej rozgrywki, tym bardziej, że nie wszystkie jego części są dostępne od początku. Lokacje są niezwykle zróżnicowane - poza wielką metropolią, jaką jest Los Santos (z biurowym śródmieściem, chinatown czy dzielnicą willową), przemierzamy ubogie przedmieścia; położone gdzieś na pustyni, typowo amerykańskie wsie; lasy, góry, ocean, ogromne pustkowia gdzieś pomiędzy tym wszystkim... Krajobrazy bywają fenomenalne. Pomimo, że Grand Theft Auto V rozgrywa się w otwartym środowisku, serwuje widoki na poziomie liniowych, wyreżyserowanych gier akcji. Coś niesamowitego. A do tego możemy przemierzać ten przepiękny świat na tyle różnych sposobów - samochodem, skuterem, motorem, rowerem, śmigłowcem, odrzutowcem, motorówką, skuterem wodnym...

Przed premierą żałowałem, że Grand Theft Auto V nie ukaże się już na next-genach. Obawiałem się, że przestarzała technologia nie pozwoli twórcom na pokazanie ogromnego świata w sposób, który by mnie zachwycił. A jednak ta sztuka im się udała. Gra nie jest na pewno tak atrakcyjna, jak mogłaby być na Xboksie One i PlayStation 4, ale nie żałuję, że odpaliłem ją na Xboksie 360. Grand Theft Auto V wygląda świetnie. Autorom udało się wyciągnąć wszystko, co najlepsze, z wysłużonego już sprzętu, co odbiło się nawet niewielką czkawką (bywa, że program nie działa superpłynnie), ale - koniec końców - czuję się oczarowany efektem końcowym.

Oczarowany jestem również ścieżką dźwiękową, na którą składa się w sumie 86 utworów, reprezentujących najróżniejsze gatunki - hip-hop, reggae, dancehall, pop, soul, rock, punk rock, techno czy szlagiery sprzed lat. Podczas jazdy samochodem (i nie tylko) możemy w sumie posłuchać siedemnastu stacji radiowych. Są wśród nich między innymi: West Coast Classics (Snoop Dogg, 2Pac, Ice Cube), Classic Rock Stations (Queen, Stevie Wonder, Elton John), Punk Station, Radio Los Santos (Kelly Rowland, Kendrick Lamar), Soulwax FM (Zombie Nation), Non-stop Pop FM (Britney Spears, Pet Shop Boys, Rihanna, Fergie), Inconnu (Muse, Outkast). Spróbujcie nie znaleźć czegoś dla siebie!

Aż do napisania tej recenzji spędziłem przy Grand Theft Auto V kilkadziesiąt godzin, a czuję, że odkryłem dopiero niewielką cząstkę tego, co przygotowało dla mnie (i dla was wszystkich!) Rockstar. Ta gra jest ogromna, różnorodna, wciągająca, śliczna... i można by ją tak komplementować w nieskończoność. To jedna z najlepszych przygód ostatnich lat i murowany kandydat do tytułu gry roku. Niekoniecznie tylko tego.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Rockstar | gry akcji | GTA 5
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy