Emio: The Smiling Man – recenzja. Polowanie na mordercę z miejskiej legendy

Czy da się stworzyć grę, która jednocześnie przeraża i bawi? Emio: The Smiling Man: Famicom Detective Club próbuje osiągnąć ten cel. To niełatwe zadanie, a efekt końcowy jest... interesujący.

Zacznijmy od krótkiego wprowadzenia, żebyś miał pojęcie, o jakiej grze mowa. Seria Famicom Detective Club zadebiutowała w Japonii pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy to Nintendo wprowadziło na rynek dwie pierwsze części gry na konsolę Famicom (znaną na Zachodzie jako NES). Były to jedne z pierwszych reprezentantek gatunku znanego jako visual novel. Wprowadzały w świat mrocznych tajemnic, zbrodni i detektywistycznych zagadek. Seria zyskała popularność w Japonii, ale nigdy nie przebiła się na międzynarodowe rynki - aż do 2021 roku, kiedy to odświeżone wersje pierwszych dwóch części trafiły na Nintendo Switch. Teraz Famicom Detective Club powraca z nową odsłoną - Emio: The Smiling Man - którą próbuje ożywić klasyczną formułę.

Reklama

W Emio: The Smiling Man wcielamy się w detektywów z Utsugi Detective Agency, którzy badają sprawę brutalnego morderstwa piętnastolatka. Chłopca znaleziono z torbą z uśmiechniętą twarzą na głowie. To nawiązanie do serii makabrycznych zbrodni sprzed dwudziestu lat oraz do miejskiej legendy o tajemniczym Emio. Fabuła od samego początku zapowiada się intrygująco, a mroczne tło i dziwaczne postacie dodają jej specyficznego klimatu. Niestety, niektóre jej fragmenty zostały przeciągnięte albo wprowadzone na siłę, bez większego sensu w całościowym ujęciu. Historia jest też do bólu liniowa. Szkoda. Byłoby o wiele łatwiej się w nią zaangażować, gdybyśmy co jakiś czas mogli dokonać wyboru mającego jakieś znaczenie.

Mechanika gry pozostaje wierna korzeniom serii aż do bólu. Ale to nie powinno być problemem dla zachodnich graczy, dla których Emio: The Smiling Man będzie pierwszym spotkaniem z tą serią. Produkcja stanowi mieszankę dialogów, łamigłówek oraz poszukiwania wskazówek. Przypomina bardziej interaktywną opowieść niż pełnoprawną grę przygodową. Potrafi wciągnąć, chociaż irytujące bywają dialogi, w których kluczymy cały czas pomiędzy dostępnymi opcjami, a gra nie podpowiada nam, które wątki już zgłębialiśmy, a których nie (wystarczyłoby proste oznaczenie). Na początku - ale nie tylko - możemy w efekcie odnieść wrażenie, że akcja toczy się dość ospale.

Niezrozumiałe jest dla mnie pominięcie angielskiego voice actingu, podczas gdy próbuje się osiągnąć sukces na zachodnich rynkach. Owszem, japońscy aktorzy dobrze odgrywają swoje role i pozwalają lepiej poczuć, gdzie toczy się akcja, ale mimo wszystko uważam, że to japoński język powinien być opcją, a nie obowiązkiem.

Emio: The Smiling Man ma swoje niezaprzeczalne atuty. Postacie, które spotykamy na naszej drodze, są barwne i pełne życia, a ich dziwaczne zachowania często wywołują (nomen omen) uśmiech na twarzy. Gra jest pełna subtelnych żartów i odniesień. Także pod względem artystycznym kontynuuje to, co najlepsze w poprzednich odsłonach. Oglądamy w niej śliczne, nastrojowe tła i dobrze animowane postacie. To jedna z ładniejszych visual novel, z jakimi miałem do czynienia.

Emio: The Smiling Man zachęca przede wszystkim oryginalnym klimatem, intrygującą fabułą oraz barwnymi postaciami. Jeśli należysz do fanów gatunku visual novel, z pewnością będziesz się przy niej dobrze bawił. Jednak z punktu widzenia przeciętnego gracza będzie to pozycja, obok której można przejść obojętnie. Szczególnie, jeśli ktoś szuka bardziej dynamicznej rozgrywki.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Emio | Nintendo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy