Elderborn - recenzja

/materiały prasowe

​Elderborn to hołd złożony takim klasykom, jak Hexen, Dark Messiah of Might & Magic czy Shadow Warrior, ale i takim współczesnym przebojom, jak Dark Souls.

Polacy ze studia Hyperstrange przygotowali mieszankę wybuchową. Już od jakiegoś czasu można ją było testować w ramach wczesnego dostępu na Steamie, ale dopiero pod koniec stycznia do sprzedaży trafił końcowy produkt (póki co tylko w wersji na pecety, ale w planach są także wydania na PlayStation 4, Xboksa One oraz Nintendo Switcha). Nie mogłem nie spróbować i nie sprawdzić, jak Elderborn ostatecznie wypadł. I muszę przyznać, że byłem bardzo mile zaskoczony.

Elderborn to szalone, efektowne i wyjątkowo krwawe połączenie rozgrywki znanej z gier, które wymieniłem na wstępie (prawdopodobnie powinienem w nim przywołać jeszcze Dooma, który ewidentnie posłużył twórcom za inspirację). Opowiada ono historię mężczyzny, który - jako wybraniec swojego plemienia - wyrusza do miasta Jurmum (łapiecie słowny żart?), by odkryć jego tajemnice. To miejsce swoje lata świetności ma już dawno za sobą. Obecnie jest siedliskiem zła, z którego jeszcze nikt nie wyszedł żywy. Fabuła przedstawiona w Elderborn jest bardzo powierzchowna i nie ma większego znaczenia. Pierwsze skrzypce gra tutaj zdecydowanie sama rozgrywka.

Reklama

A ta to przede wszystkim walka, walka i jeszcze raz walka. Autorzy Elderborn najwięcej czasu spędzili na projektowaniu slasherowej mechaniki, która być może przywodzi na myśl takie tytuły, jak Dark Souls, ale przy bliższym poznaniu okazuje się, że to coś zupełnie innego. Przede wszystkim przeciwników na ekranie oglądamy przeważnie raptem kilku, a wybór broni ma kluczowe znaczenie dla przebiegu starć. Każdy z dostępnych oręży - jest ich przeszło dziesięć, a wśród nich m.in. włócznia, młot czy sierpy - posiada swoje zalety i każdy sprawdza się lepiej lub gorzej przeciwko poszczególnym typom wrogów. Żeby tego było mało, poza wyprowadzaniem ciosów możemy także wykonywać kopniaki, bloki oraz kontry, a z czasem odblokowujemy kolejne umiejętności specjalne.

To wszystko składa się na emocjonującą i diablo wymagającą rozgrywkę. Już pierwszy z trzech rozdziałów (przejście ich wszystkich powinno wam zająć przeszło dziesięć godzin, co stanowi niezły wynik) sprawił, że podniosło mi się ciśnienie, a na czole wystąpiły kropelki potu. A z czasem gra robi się coraz trudniejsza i trudniejsza. Jednak nie można powiedzieć, że w którymkolwiek momencie jest niesprawiedliwa. Jeśli tylko wykażemy się odpowiednimi umiejętnościami i cierpliwością, powinniśmy sobie poradzić nawet z najbardziej wymagającym fragmentem. Elderborn serwuje rozgrywkę w oldschoolowym stylu, w absolutnie pozytywnym znaczeniu tego określenia.

Nie do końca przekonała mnie natomiast oprawa audiowizualna. Oczywiście rozumiem, że stara szkoła i w ogóle, ale to nie usprawiedliwia pójścia na łatwiznę. A odnoszę wrażenie, że twórcom podczas projektowania niektórych etapów zabrakło chęci i ambicji. Część lokacji czy obiektów prezentuje się nieźle, ale są też takie, które wyglądają generycznie i niezbyt okazale. Nie mam także najlepszego zdania na temat ścieżki dźwiękowej, która niby sprawdza jako podkład pod krwawą sieczkę, ale niczym się nie wyróżnia i na dłuższą metę okazuje się monotonna.

Muszę natomiast pochwalić optymalizację Elderborn. W takiej grze, jak ta, płynność animacji jest bardzo istotna, bo jeden zgrzyt i jedno szarpnięcie może wydatnie przyczynić się do naszej porażki. Na szczęście Hyperstrange o tym pamiętało i przyłożyło się do tego elementu. W efekcie gra działa bardzo płynnie i bardzo stabilnie, nawet na średniej klasy pececie.

Elderborn to szalony slasher z oryginalną mechaniką walki, do której trzeba się przyzwyczaić, ale gdy już ją opanujesz, prawdopodobnie zaczniesz z niej czerpać maksimum frajdy. Jednak przygotuj się na wysoki poziom trudności. W tej grze naprawdę łatwo zginąć. Ale przecież część graczy właśnie takiej formy rozrywki szuka, prawda?

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy