Dragon Ball: The Breakers - recenzja - tylko dla największych fanów serii?

​"Dragon Ball" od dawna zasługiwał na grę multiplayer. W końcu się jej doczekaliśmy. Czy Dragon Ball: The Breakers spełnia marzenia miłośników popularnego anime?

Odpowiedzialne za grę studio Dimps zainspirowało się tytułami takimi jak Back 4 Blood, Dead by Daylight czy Friday 13th: The Game. Oczywiście nie stworzyło horroru w uniwersum "Dragon Ball". Chodzi o formułę. Dragon Ball: The Breakers to - podobnie jak wymienione wyżej produkcje - asymetryczna gra multiplayer. Co to oznacza? Podczas potyczek po jednej stronie barykady staje siedmioosobowa drużyna, a po drugiej - polujący samotnie najeźdźca, zdolny do niszczenia całych planet.

Obie strony mają przed sobą odmienne zadania. Grupa siedmiu śmiałków musi zebrać, a następnie aktywować specjalne klucze, rozmieszczone w pięciu skrzyniach rozrzuconych po mapie. Gdy ta sztuka jej się uda, rozpocznie się procedura aktywacji wehikułu czasu. Po jej zakończeniu drużyna wygrywa. A co musi robić w tym czasie najeźdźca? A jakże, wyeliminować z gry wszystkich ocalałych, zanim ci zbiorą klucze i aktywują wehikuł. Jeśli najeźdźca zniszczy urządzenia, śmiałkowie będą musieli stawić mu czoła. To ostatnia szansa na zwycięstwo.

Reklama

Wykorzystanie jej nie jest jednak łatwe, bo najeźdźca jest zwyczajnie znacznie silniejszy od ocalałych. Ma na tyle dużą siłę rażenia, że nawet masowy atak na niego w większości przypadków kończy się niepowodzeniem. A jakby tego było mało, wraz z każdym pokonanym śmiertelnikiem niszczycielska kreatura rośnie w siłę.

Na szczęście grupka ocalałych też może się wzmocnić na kilka sposobów. Gadżety znajdujemy w skrzyniach poukrywanych na mapie. Mogą to być rakiety, którymi możemy ostrzelać wroga, czy lecznicze fasolki. Śmiałkowie mogą nawet przywołać smoka albo - jeśli zbiorą odpowiednią ilość energii - przejąć moc jednego z bohaterów z uniwersum "Dragon Balla".

Gracze nie wcielają się wszakże w postacie znane z anime czy mangi, ale w bohatera, którego sami na początku kreują. Wykorzystujemy do tego bogaty w opcje edytor. Później przechodzimy jeszcze przez samouczek, który zrealizowano tak, że w jego trakcie niemal zasnąłem. Na szczęście w końcu dobrnąłem do właściwej rozgrywki. I co? Czy dobrze się bawiłem?

Prawdę mówiąc, tak sobie. Dragon Ball: The Breakers bywa nieintuicyjne i trudne do opanowania, ale przede wszystkim cierpi na problem, który dotyka wiele asymetrycznych gier multiplayer - zachwiany balans. Jedna strona zawsze ma tutaj wyraźną przewagę i już po paru chwilach od rozpoczęcia zabawy można przewidywać, kto zwycięży. O ile w ogóle uda wam się połączyć z innymi graczami.

Niestety, serwery świecą pustkami, przez co oczekiwanie na rozpoczęcie gry trwa nawet kilkanaście minut. A gdy już uda się zebrać wymaganą liczbę chętnych, wcale nie mamy pewności, że zagramy. Bywa, że Dragon Ball: The Breakers ładuje się w nieskończoność. Czekając, warto odpalić sobie obok drugą grę, na przykład na Switchu. Niestety, twórcy nie pomyśleli o trybie single player.

Dragon Ball: The Breakers wygląda na grę zrobioną po macoszemu. Do niedopracowanego sterowania, problemów z balansem i działającymi kiepsko serwerami trzeba doliczyć jeszcze oprawę graficzną. Gdy otrzymałem klucz w wersji na PlayStation 5, liczyłem, że podczas zabawy zobaczę prawdziwe wizualne wodotryski. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że Dragon Ball: The Breakers wygląda nie jak gra na PlayStation 5 ani nawet nie jak gra na PlayStation 4, tylko jak gra z PlayStation 3.

Może i pomysł na Dragon Ball: The Breakers jest niezły. Może gra bywa emocjonująca. Może bywa też satysfakcjonująca (gdy uda nam się wygrać). Cierpi jednak na szereg bolączek, które czynią z niej przeciętniaka przeznaczonego wyłącznie dla zagorzałych miłośników uniwersum. Do wymienionych w tekście wad należy jeszcze doliczyć skromną zawartość, przez którą gra bardzo szybko się nudzi. Zainteresowanie nią straciłem całkowicie po około czterech godzinach.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Namco Bandai
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama