Days Gone - recenzja

Days Gone /materiały prasowe

​Jedni obawiali się, że Days Gone będzie jak The Last of Us w otwartym świecie, a ja - przeciwnie - miałem nadzieję, że tak właśnie będzie.

W przeciwieństwie do tych, którzy chcieli uniknąć powyższego scenariusza, jestem pewien, że przygodę taką, jak ta w The Last of Us, dałoby się przenieść do otwartego świata. Aż do teraz tkwię w swoim przekonaniu, pomimo że zespołowi Bend Studio ta sztuka się nie powiodła. W teorii Days Gone ma wszystko, żeby być prawdziwym blockbusterem. Sporej wielkości świat, bardzo ładną grafikę, intrygującą (choć opartą poniekąd na zgranych kliszach), filmowo wyreżyserowane cutscenki, rozgrywkę na kilkadziesiąt godzin. Niestety, w praktyce do pełni szczęścia zabrakło wiele. Tak wiele...

Reklama

Days Gone pokazuje wizję świata po pandemii wirusa, który zamienił większość ludzkości w krwiożercze, bezmyślne bestie. Głównym bohaterem opowiedzianej historii jest Deacon St. John (swoją drogą, nie potrafiłem gościa polubić - może przez jego aparycję, może przez postępowanie, może przez nienaturalny luz...), który kiedyś walczył na wojnie w Afganistanie, a później przyłączył się do gangu motocyklowego Mongrels.

Około dwa lata temu - tuż po tym, jak wirus zaczął zbierać swoje żniwo - stracił żonę Sarę. Od tamtej pory próbuje poskładać swoje życie do kupy, żyjąc życiem chłopca na posyłki dla pobliskich obozów, skupiających tych, którym udało się przeżyć. Pewnego dnia pojawia się nadzieja, że jego ukochana żyje. Co prawda, śmigłowiec, którym została zabrana, gdy wybuchła pandemia, rozbił się, a obóz, do którego ewentualnie mogła trafić, został zaatakowany przez zombie. Jednak jej ciała do dziś nie odnaleziono.

Powyższy wątek to jeden z kilku, które śledzimy podczas zabawy w Days Gone. Jest jeszcze ten poświęcony przyjaźni między Deekiem (tak wołają na głównego bohatera) a Boozerem, jego kumplem z gangu, któremu również udało się przetrwać. Jest także sporo pomniejszych, związanych z innymi ocalałymi, których spotykamy tu i tam. Fabularnie gra wypada nieźle. Nie zachwycająco, ale nieźle. Jedyny problem tkwi w tym, że scenariusz bardzo powoli rozwija skrzydła. Zanim rozwinął je na dobre, zdążyłem wiele razy ziewnąć.

Nie ziewałbym, gdyby nie to, że rozgrywka w Days Gone to już mocna średnia krajowa. Autorzy czerpali wzorce z różnych popularnych tytułów, m.in. z The Last of Us, Far Cry czy Mad Maksa, ale nie potrafili połączyć ich w porywającą całość. Jeżdżenie na motocyklu i zwiedzanie ślicznie zaprojektowanej planszy jest przyjemne. Swoboda przemierzania świata gry cieszy, ale powoli przestaje, gdy zorientujemy się, że tak naprawdę... nie ma tutaj co robić. Całość składa się z lepszych i gorszych misji fabularnych oraz powtarzalnych jak zachowania zombie zadań pobocznych. Te drugie teoretycznie są opcjonalne, ale w praktyce nie ma ich jak pominąć. Jeśli to zrobimy, nie będziemy mieli szansy pchnąć fabuły naprzód.

A są to zadania, które polegają na wypalaniu gniazd świrusów (tak w świecie gry nazywa się zombie), czyszczeniu obozów bandytów czy ściganiu ich na motocyklach. Co i rusz robimy to samo. I za każdym razem wygląda to tak samo. Chociażby wspomniane wypalanie gniazd - rzucasz Mołotowa, patrzysz, jak zombie wybiega z krzykiem, uciekasz albo walczysz, a następnie powtarzasz kilka razy, żeby wyczyścić cały obszar.

Żeby tego było mało, musisz cały czas dbać o to, aby nie zabrakło ci amunicji, środków leczących czy paliwa w baku. Bez obaw, wszystkiego jest w grze pod dostatkiem. Chodzi o to, że samo ciągłe szukanie skrzynek z nabojami i kanistrów z benzyną (w podobnie wyglądających samochodach i w podobnie wyglądających domach) z czasem zaczyna nudzić. A poza tym prowadzi (przynajmniej przez sporą część gry) do rozwodnienia fabuły i przerywników filmowych, których twórcy przygotowali przecież około sześciu godzin (!). Jakby tego było jeszcze mało, Days Gone wyświetla co nie miara loadingów. Włączasz grę - loading. Ładujesz ostatni save - loading. Ma się wyświetlić przerywnik - loading. Nie wiem, co z tego wszystkiego jest najgorsze.

W wielu misjach w Days Gone musimy albo sięgnąć po broń, albo skradać się. W żadnej z tych dwóch czynności nie odkryłem niczego specjalnego. Feeling towarzyszący strzelaniu jest przeciętny, podobnie jak sztuczna inteligencja przeciwników (jestem jeszcze w stanie zrozumieć, że zombie nie radzi sobie z myśleniem, ale ludzie, którym udało się przetrwać w takich warunkach?). Z kolei skradanie jest zbyt łatwe. Bezszelestne przemieszczanie się chyba nigdy nie sprawiło mi większego kłopotu.

Days Gone brakuje też czasem logiki. Niech za przykład posłuży misja, w której uciekamy z pewną dziewczynką, biegniemy do motoru, ale w pewnej chwili wyrasta przed nami wielki zmutowany niedźwiedź. I nie możemy uniknąć walki. Przez całą grę uciekamy przed zombie, wskakując na motocykl i odjeżdżając, ale tutaj autorzy uznali, że musimy walczyć i już. Co więcej, scenariusz tego starcia jest z góry określony - nie wiadomo, kiedy w pobliżu pojawiły się kanistry z benzyną, a nawet bomba rurkowa, dzięki którym możemy powalić bestię.

To nie jedyna tego rodzaju sytuacja. Jest ich więcej. O takich drobnych, jak to, że postacie, jadąc we dwójkę na motorze z otwartą do końca przepustnicą, rozmawiają ze sobą tak, jakby siedziały naprzeciwko siebie, popijając piwo, nie będę się już rozpisywał. To wszystko potrafi poczuć klimat gry, który powinien być przecież jednym z jej głównych atutów. W głębszej immersji przeszkadzały mi też ciągłe statystyki, cyferki... Days Gone i nasze postępy w nim są opisane dokładniej niż w rozbudowanych "erpegach", serio. Co chwilę obserwujemy, ile punktów zaufania w danym obozie zdobyliśmy, ile punktów doświadczenia zarobiliśmy, a nawet o ile procent pchnęliśmy dany wątek fabularny (sic!). I jak tu wczuć się w atmosferę apokalipsy...

Czytając powyższe słowa, możecie odnieść wrażenie, że Days Gone to słaba gra. Nie, tak nie jest. To, że skupiłem się na mankamentach, ma związek z tym, że to na mnie spoczywa ciężar dowodu. I jest to ciężar o tyle duży, że mówimy o jednej z najbardziej oczekiwanych produkcji tego roku. Days Gone ma swoje mocne strony - niezłą fabułę (choć nie wszystkie wątki są udane), ogromną liczbę filmowych cutscenek, wzorowo zaprojektowany świat, śliczne krajobrazy, rozgrywkę na kilkadziesiąt godzin czy udany polski dubbing - ale niestety ma też szereg mankamentów, które nie pozwalają mu wznieść się ponad przeciętność.

AD

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Days Gone
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy