Cyberpunk 2077 wylądował na macOS-ie i jest to wydarzenie równie symboliczne, co technicznie imponujące. CD Projekt RED udowodnił, że się da. Jednocześnie jednak otworzył puszkę Pandory, zmuszając użytkowników Maców do nauczenia się mantry każdego pecetowca: optymalizacji. To świetna gra, ale na Macu staje się przede wszystkim kosztownym benchmarkiem.
Cyberpunk pełną gębą
Jeśli jakimś cudem ominął was Cyberpunk 2077, spieszę z wyjaśnieniem. Ponieważ od premiery minęło sporo czasu, przybliżę nieco szczegółów i na temat fabuły, i na temat gameplayu.
W grze wcielamy się w V, najemnika, który pnie się po szczeblach kariery w Night City - brutalnej, kapitalistycznej dystopii, w której ludzkie ciało to tylko wymienialny komponent. Fabuła nabiera rozpędu, gdy w wyniku nieudanego skoku w naszej głowie ląduje konstrukt cyfrowej duszy Johnny'ego Silverhanda, legendarnego buntownika.

Od tej chwili walczymy nie tylko o przetrwanie na ulicy, ale też o ocalenie własnego "ja". To opowieść o tożsamości, śmiertelności i poszukiwaniu człowieczeństwa w świecie, który dawno o nim zapomniał. Po latach łatek i genialnym dodatku Widmo Wolności to jedna z najlepszych historii, których możecie doświadczyć w grach wideo.
Trzy ścieżki, tysiące możliwości
Jeśli idzie o gameplay, Cyberpunk 2077 to pierwszoosobowe RPG akcji. Fundamentem zabawy jest… swoboda. Chcesz być cyborgiem-ninją tnącym wrogów kataną? Proszę bardzo. Wolisz być hakerem, który z ukrycia doprowadza całe oddziały do samobójstwa, przegrzewając ich implanty? Nie ma problemu. A może klasycznie, z karabinem w ręku i granatami? Też się da.

System rozwoju postaci, oparty na atrybutach i atutach, pozwala na tworzenie naprawdę unikalnych buildów, a każda ścieżka jest satysfakcjonująca. Pętla rozgrywki opiera się na eksploracji, walce i dialogach, a całość wciąga bez reszty. Night City to nie tylko tło dla naszych działań, ale żywy, oddychający organizm, pełen genialnie napisanych postaci i misji, które na długo zostają w pamięci.
Konsolowa wygoda, pecetowa elastyczność
Cyberpunka 2077 testowałem na MacBooku Pro 16 z czipem M4 Pro (w konfiguracji 14-rdzeniowe CPU i 20-rdzeniowe GPU) oraz 48 GB RAM. Od razu stało się dla mnie jasne, że ten port ma dwie, zupełnie różne natury. Jedna jest skierowana do gracza, który chce po prostu uruchomić grę i cieszyć się płynnością. Druga - do entuzjasty, który nie boi się pobrudzić rąk w menu opcji, by wycisnąć z maszyny maksimum jakości. To właśnie ta dwoistość jest największą siłą tego portu.

Ścieżka pierwsza to iluzja prostoty. Gra po uruchomieniu sama proponuje preset, który na papierze wygląda idealnie: wysokie detale, docelowe 60 klatek na sekundę i rozdzielczość 1080p. W praktyce maszyna faktycznie z zegarmistrzowską precyzją trzyma ten próg, notując jedynie drobne spadki w okolice 50-55 klatek w największym chaosie, ale to wynik porównywalny z konsolami.
Co więcej, kultura pracy jest fenomenalna. Laptop pozostaje cichy przez długi czas, a temperatury są w pełni akceptowalne. Jest jednak cena, jaką trzeba za to zapłacić. Aby utrzymać taką wydajność, technologia MetalFX (coś jak DLSS, tylko że od Apple'a) agresywnie skaluje obraz z bardzo niskiej rozdzielczości bazowej, momentami sięgającej zaledwie 540p. Choć algorytmy Apple walczą dzielnie, obraz w dynamicznych scenach traci kontury i nabiera efektu lekkiej mgiełki. To inteligentna sztuczka, ale dla wprawnego oka - kompromis, który odbiera Night City część jego wizualnego magnetyzmu.

To skłoniło mnie do zbadania drugiej ścieżki - przejęcia pełnej kontroli. Chciałem zobaczyć, co ten czip potrafi, gdy uwolnimy go z domyślnych kajdan. Pierwszy test to włączenie generowania klatek, które niemal magicznie wywindowało płynność do średnio 120 FPS-ów.
Taki zapas mocy pozwolił mi rzucić maszynie prawdziwe wyzwanie: ray tracing. Z włączonym generowaniem klatek, śledzenie promieni na poziomie średnim działało w imponujących 65 klatkach. Dla purystów, którzy wolą grać bez wspomagaczy, wyłączenie tej opcji wciąż zapewniało około 40 FPS-ów, co jest wartością wyższą i bardziej elastyczną niż zablokowane 30 klatek oferowane przez konsole w tym trybie. Oczywiście, próba włączenia path tracingu szybko pokazała granice możliwości GPU, sprowadzając płynność do niegrywalnego poziomu.

Nie mogłem jednak pogodzić się z akwarelowym rozmyciem bazowego 1080p. Rozpocząłem więc proces ręcznego strojenia, szukając optymalnego balansu. Okazało się, że poświęcenie detali z "wysokich" na rzecz "średnich" otwiera drogę do gry w rozdzielczości zbliżonej do 4K. Przy takich ustawieniach, bez żadnych sztuczek z generowaniem klatek, uzyskałem w pełni stabilne, nieco ponad 70 klatek na sekundę. To jest właśnie ten entuzjastyczny kompromis: obraz ostry jak brzytwa, płynność na poziomie hi-endowych pecetów, a wszystko to kosztem kilku mniej istotnych suwaków w menu.
Na koniec sprawdziłem jeszcze jeden, kluczowy aspekt laptopa - grę na baterii. Wynik to niespełna półtorej godziny zabawy, co w świecie wydajnych maszyn do grania jest rezultatem absolutnie fantastycznym.

Dla kogo jest ten port?
Cyberpunk 2077 na macOS to technologiczny potwór. To imponujące osiągnięcie inżynierów, które potwierdza, że w architekturze Apple Silicon drzemie potężna moc. Ale jednocześnie to produkt dla niezwykle wąskiej grupy odbiorców. Przede wszystkim dla tych, którzy już posiadają MacBooka Pro/Max z najnowszych generacji i chcą sprawdzić jego granice. Jest dla tych, którzy kochają świat Cyberpunka tak bardzo, że są w stanie wydać fortunę, by móc grać w niego na swoim ulubionym systemie.
Ale na pewno nie jest to gra dla przeciętnego użytkownika Maca. Nie jest dla kogoś, kto kupił Aira do pracy i liczył na okazjonalną, bezproblemową rozrywkę. To nie jest alternatywa dla konsoli. To bilet wstępu do elitarnego klubu pecetowego grania, tylko że w dizajnerskiej obudowie i z logo jabłka. To fantastyczna gra, ale jej port na Maca jest przede wszystkim technicznym kuriozum i zabawką dla najzamożniejszych entuzjastów. Zanim kupisz, sprawdź dokładnie swój model komputera. I przygotuj się na długą sesję z suwakami w menu opcji graficznych.
PS. Poniższa ocena dotyczy jakości portu, nie samej gry.
- kompletne doświadczenie, które znamy, tym razem na MacBooku
- skalowalność pozwalająca uruchomić grę nawet na słabszych czipach
- doskonała optymalizacja na najdroższych modelach (Pro i Max)
- dowód na gamingowy potencjał architektury Apple Silicon
- astronomiczne wymagania sprzętowe do komfortowej zabawy
- bardzo niska jakość obrazu na podstawowych modelach
- domyślne ustawienia graficzne wprowadzają w błąd i psują wrażenia
- zmusza użytkownika do nauki pecetowej optymalizacji










