Cult of the Lamb - recenzja - nietypowa, ale wciągająca gra
Cult of the Lamb to dziwna gra. A jednocześnie zaskakująco dobra. Wciągająca po... barani ogon.
Devolver Digital to teksański wydawca, który wyspecjalizował się w wyławianiu perełek tworzonych przez niewielkie, niezależne studia deweloperskie. Death's Door, Inscryption, Observation, Carrion czy polskie Trek to Yomi - to tylko kilka pozycji z długiej listy. Cult of the Lamb bezapelacyjnie zasługuje, by na nią trafić.
W grze opracowanej przez studio Massive Monster wcielamy się w opętanego baranka, który niechybnie by zginął, gdyby nie tajemniczy, złowrogi nieznajomy. Wybawiciel wymaga teraz od ocalonego zwierzątka, by poprowadziło kult na jego cześć. Nie pozostaje nic innego, jak założyć sektę, zgromadzić wyznawców i szerzyć słowo. Oczywiście nie obędzie się bez zabijania setek heretyków.
Cult of the Lamb to uproszczony roguelite, w którym znajdujemy wszystko, za co lubimy/uwielbiamy/kochamy (niepotrzebne skreślić) ten gatunek. Niemal cały czas z padem w dłoniach spędzamy na przemierzaniu kolejnych lochów, wybijaniu przeciwników stojących nam na drodze, zbieraniu surowców, zdobywaniu coraz lepszego wyposażenia... Znacie to, prawda?
W grze odwiedzamy cztery biomy. Na końcu każdego z nich czeka nas walka z jednym z proroków, którzy przed naszym cudownym zmartwychwstaniem chcieli nas zabić (w zasadzie zrobili to... tylko nie do końca). Jednak zanim dotrzemy do finału, czekają nas dziesiątki starć do stoczenia, skrzynek do otworzenia czy odnóg do sprawdzenia. Oczywiście na drodze do celu będziemy także dosyć często ginąć. A później powracać na plac boju, by kontynuować swoje dzieło. Znacie to, prawda?
W walce wykorzystujemy broń białą, a także klątwy - specjalny rodzaj ataków, który ładujemy, zbierając wypadający z przeciwników ferwor. Musimy opanować sztukę przewrotów, które pozwalają unikać ciosów i na krótką chwilę zyskiwać nieśmiertelność. Co podejście trafiamy też do kramiku wróżbity, gdzie wybieramy karty tarota - to nic innego, jak ulepszenia, np. zwiększenie szansy na atak krytyczny czy dodatkowe serduszko w pasku zdrowia naszego baranka. Znacie to, prawda?
Nowością jest natomiast to, co Cult of the Lamp oferuje pomiędzy kolejnymi wizytami w lochach. W tym czasie kierujemy osadą - budując (na przykład... wychodek), hodując, ozdabiając i zaspokajając potrzeby wyznawców. Nie zabrakło całej palety rozwiązań typowych dla kultów, takich jak kazania, spowiedzi czy rytuały, ale znalazły się też takie atrakcje, jak... przerabianie zwłok na kompost. Oczywiście wszystko, co robimy, służy rozwojowi. A jeśli zaniedbamy obowiązki, takie jak gotowanie strawy czy podlewanie roślin, w naszej trzódce może dojść do buntu i do odwracania się wiernych od obiektu kultu. Generalnie element city buildera w Cult of the Lamb sprawdza się świetnie.
Choć Cult of the Lamb nie wprowadza znaczącego powiewu świeżości (nie licząc sprawowania opieki nad osadą, wszystko już dobrze znamy), bardzo umiejętnie łączy ze sobą elementy, które lubimy. Czas spędzony z grą biegnie szybko i przyjemnie. Przemierzanie lochów nie zestresuje was także zbytnio. To prawdopodobnie jeden z najbardziej przystępnych "rogalików". Przystępny na tyle, że nada się nawet dla zupełnego nowicjusza.
Szkoda, że twórcy popełnili parę błędów, które psują ogólny, jak najbardziej pozytywny obraz gry. Program nie zawsze poprawnie odczytuje nasze intencje, podczas większych starć na ekranie panuje chaos, a pomysły - mimo że dobre - z czasem nużą swoją powtarzalnością.
Nie mogłem natomiast znudzić się klimatem, poczuciem humoru, estetyką oraz ścieżką dźwiękową. W tych aspektach Cult of the Lamb to najwyższa półka. Szkoda tylko, że twórcy nie pomyśleli o przetłumaczeniu gry na język polski, ale to drobnostka.
Cult of the Lamb to bardzo dobrze wykonany "rogalik", który powinien zainteresować przede wszystkim osoby początkujące (ale nie tylko) i te lubujące się w mroczno-zabawnych klimatach. Kilkanaście godzin przedniej zabawy macie przy nim pewne jak baran na Podhalu.