Atomic Heart - recenzja - prawie jak nowy Bioshock?

​Atomic Heart serwuje prawdziwie atomowy wstęp, a następnie trzyma w napięciu przez blisko trzydzieści godzin.

Zanim jednak o samej grze, dwa słowa o kontrowersjach z nią związanych. Przyczyną poruszenia stały się kwestie polityczne. Studio Mundfish, które stworzyło Atomic Heart, wywodzi się z Rosji. Gracze z Zachodu nie mieli z tym większego problemu, ale oczekiwali, że autorzy przedstawią jasne stanowisko w sprawie agresji rosyjskiej machiny wojennej na Ukrainie. Nie zrobili tego, co zakończyło się bojkotem. Focus Entertainment, wydawca Atomic Heart, poinformował natomiast, że przeanalizował sprawę i doszedł do wniosku, że brak podstaw, by łączyć Mundfish w jakikolwiek sposób z działaniami Putina. Czy to pomogło? Nie bardzo, jeśli w ogóle. Niektóre redakcje odmówiły nawet recenzowania Atomic Heart. Odchodząc od kwestii politycznych (nasze stanowisko w sprawie wojny na Ukrainie jest oczywiste i spójne z tym dominującym na Zachodzie), muszę przyznać, że szkoda samej gry. Atomic Heart to widowiskowa, obszerna i wciągająca strzelanka pierwszoosobowa, która powinna zadowolić większość miłośników gatunku. Szczególnie tych lubujących się w zwariowanych klimatach.

Reklama

Atomic Heart miało być (nawet jeśli twórcy nie mówili o tym wprost) postradziecką odpowiedzią na BioShocka, doprawioną aromatami znanymi z Dishonored i Deathloopa. Gra przenosi nas do alternatywnej rzeczywistości, w której oglądamy barwną, futurystyczną (choć akcja toczy się w 1955 roku) wizję Związku Radzieckiego. Potęgi zbudowanej na barkach znakomitych naukowców z Dmitrijem Seczenowem na czele. Radziecki jajogłowy skonstruował humanoidalne roboty i połączył je potężną siecią neuronową. Stworzył w ten sposób idyllę, w której maszyny wykonują za ludzi większość prac. Jednak w dniu, na który zaplanowano wielkie narodowe święto, dochodzi do tragedii. Roboty buntują się i zaczynają wyżynać swoich twórców w pień. W oko cyklonu trafia zaprawiony w boju i rzucający równie chętnie przekleństwami, co granatami, Major P-3. A wraz z nim my.

Czeka nas blisko trzydziestogodzinna podróż przez naszpikowaną niebezpieczeństwami, zmąconą radziecką idyllę. Przez ten czas głównie eksplorujemy i walczymy - zarówno przy użyciu broni palnej (do której amunicja jest mocno ograniczona), jak i białej oraz specjalnej, eksperymentalnej rękawicy, która przydaje się w starciach z przeciwnikami, ale nie tylko. Ba, ta ostatnia jest także... głównym kompanem Majora P-3 i jego najczęstszym rozmówcą. Możemy liczyć na jego (jej?) pomoc, gdy trzeba porazić lub zamrozić wroga, ale także wtedy, gdy mamy do rozwiązania - mniej lub bardziej skomplikowaną - łamigłówkę.

Z czasem, a jakże, rozwijamy nasze umiejętności, używając do tego neuropolimerowe komponenty, wypadające z pokonanych wrogów, jak również poukrywane w skrzyniach. W ten sposób zwiększamy nasz potencjał tak ofensywny, jak i defensywny. W grze ulepszamy także broń, korzystając ze specjalnych stanowisk.

Eksploracja i walka dają sporo przyjemności, ale pod warunkiem, że umiejętnie dawkujemy sobie rozgrywkę. Jeśli spędzicie z Atomic Heart ciurkiem dwie-trzy godziny, zaczniecie dostrzegać jedną z jego wad, a mianowicie schematyczność. Jest ich jeszcze kilka. Choćby sztuczna inteligencja przeciwników czy takie sobie wrażenia ze strzelania (może to i lepiej, że zepchnięto je na drugi plan).

Atomic Heart wypada bardzo ciekawie od strony audiowizualnej. Naszym oczom ukazuje się typowo radziecka architektura, przedstawiona na wiele różnych sposobów i wzbogacona o futurystyczny element, a do uszu dobiegają to nowoczesna muzyka, to utwory rodem z ubiegłej epoki. Sugeruję jednak, abyście nie przyglądali się zbytnio detalom i nie patrzyli za daleko - wówczas możecie dostrzec elementy, którym poświęcono wyraźnie mniej uwagi niż tym pierwszoplanowym.

Choć Atomic Heart daleko do BioShocka czy Dishonored, bawiłem się przy nim przednio. Żałuję, że gra ucierpiała z powodów politycznych. Po prostu mi jej szkoda. Jeśli zaś pomyślę, że twórcy mieli problem z wydaniem jasnego oświadczenia: "jesteśmy przeciwni wojnie", jakoś szkoda mi się ich nie robi. Chociaż zdaję sobie sprawę, co groziłoby im, gdyby wyrazili sprzeciw wobec władzy. Cóż, sprawa nie jest jednoznaczna. Podobnie jak ocena Atomic Heart.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Atomic Heart
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy