Atomfall – recenzja. Tak wygląda "brytyjski Fallout"

Gdy fani Fallouta wypatrują nowej odsłony na horyzoncie (najwcześniej w 2030 roku), studio Rebellion próbuje wypełnić lukę. Atomfall miało być brytyjską odpowiedzią na postapokaliptyczną pustkę. I rzeczywiście - przez moment gra daje nadzieję, że może się udać.

W pierwszym kontakcie - chaos. Później - ekscytacja. Na końcu - znużenie. Tak mniej więcej można opisać drogę, jaką przebyłem z Atomfall, czyli grą studia Rebellion, które wcześniej odpowiadało za serię Sniper Elite czy Evil Genius. Tym razem Brytyjczycy zaprosili nas do świata po katastrofie nuklearnej, ale zamiast globalnej zagłady, otrzymaliśmy bardziej kameralną - lokalną - wizję końca cywilizacji. W teorii brzmi to interesująco. W praktyce... nie wszystko poszło zgodnie z planem.

Trudne wejście w radioaktywną rzeczywistość

Atomfall od początku zaznacza, że nie zamierza traktować gracza ulgowo. Budzimy się w zdewastowanej placówce badawczej, bez wspomnień, bez kontekstu i - co najgorsze - bez broni za pazuchą. Pierwsze minuty to walka nie tyle o przetrwanie, ile o zrozumienie, co właściwie dzieje się wokół nas.

Reklama

I muszę przyznać, że ta początkowa niepewność działa na korzyść gry. Survival w Atomfall nie jest tylko dodatkiem, a fundamentem całej rozgrywki. Amunicja występuje rzadko, jedzenie i woda mają znaczenie, a każda pomyłka może zakończyć się ekranem śmierci. Gra uczy ostrożności i wymusza skupienie.

To, co najbardziej mnie zaskoczyło, to struktura świata. Nie jest to klasyczny open world w stylu Fallouta. Rebellion postawiło na cztery wyraźnie odrębne lokacje - od górniczego Slatten Dale po kultystyczny las Casterfell Woods - które nie imponują rozmiarem, ale za to kryją sporo sekretów i ukrytych ścieżek. Eksploracja przypomina tu raczej rozwiązywanie zagadki niż zwykłe przemieszczanie się po mapie.

Detektyw w strefie skażenia

Wraz z postępami rozgrywka zaczyna przypominać raczej śledztwo niż typową strzelankę. Naszym głównym celem jest odnalezienie drogi ucieczki z zamkniętej strefy i odkrycie źródła katastrofy. Gra podsuwa nam dziesiątki dokumentów, notatek, ukrytych dialogów i sugestii, które trzeba umieć połączyć w całość.

Tutaj Atomfall wypada naprawdę dobrze. Przez pierwsze kilka godzin czułem się jak detektyw w postapokaliptycznym świecie. Analizowałem poszlaki, planowałem każdy ruch i starając się unikać konfliktów, dopóki nie zbiorę lepszego sprzętu. Gdy wreszcie udało mi się przejąć kontrolę nad wcześniej nieosiągalnym obozem bandytów, satysfakcja była naprawdę spora.

Warto też wspomnieć o elastyczności podejścia - gra pozwala działać na wiele sposobów. Możemy przekraść się niepostrzeżenie, załatwić sprawę siłą albo szukać nieoczywistych rozwiązań. Tyle że niestety ta elastyczność kończy się szybciej, niż można by oczekiwać.

Kiedy postapokaliptyczny pył opadnie

Z czasem zaczęło do mnie docierać, że pod tą detektywistyczną warstwą kryje się gra z ograniczonym wachlarzem możliwości. Zadania, które początkowo wydawały się złożone i interesujące, często sprowadzają się do przeszukania konkretnego pomieszczenia lub kliknięcia kolejnej opcji dialogowej. Świat, który na początku reagował na moje działania, z czasem przestał się rozwijać.

Jednym z głównych problemów Atomfall okazuje się brak reaktywności świata przedstawionego. Gra sugeruje, że podejmowane decyzje będą miały realny wpływ na otoczenie, ale szybko okazuje się, że większość wydarzeń to jedynie iluzja interaktywności. Postacie niezależne poruszają się według sztywnych schematów, nie wykazując żadnej głębszej świadomości sytuacyjnej ani emocjonalnej reakcji na działania gracza.

Zmiany, które wydają się znaczące, nie pociągają za sobą żadnych konsekwencji. Atmosfera pozornego napięcia i konfliktu często kończy się jedynie na narracyjnym zarysie, bez dalszego rozwinięcia.

Zawodzi również system walki. O ile na początku każda potyczka była realnym zagrożeniem, o tyle później - po zdobyciu lepszej broni oraz większej ilości amunicji - przeciwnicy zaczęli padać jak domino. Często bez żadnej reakcji ze strony towarzyszy. Gra, która początkowo zmuszała do myślenia, stała się schematyczna.

Próba udana, ale tylko do pewnego stopnia

Atomfall to gra pełna pomysłów. Brytyjska estetyka, lokalna katastrofa nuklearna, detektywistyczna formuła - to wszystko ma potencjał. I przez pierwsze kilka godzin ten potencjał rzeczywiście wybrzmiewa. Niestety, im dalej w las (czasem dosłownie), tym bardziej widać braki. Świat nie żyje, zadania się powtarzają, a mechaniki - wypalają. Gra wciąga na początku, ale nie potrafi utrzymać napięcia. Trzeba jednak docenić także jej plusy: wciągającą eksplorację, detektywistyczną formułę, oryginalny świat czy swobodę działania podczas wykonywania zadań. Miłośnicy gier "falloutopodobnych" zdecydowanie nie powinno pozostać wobec niej obojętni.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Przejdź na