Assassin's Creed Origins - recenzja

Assassin's Creed Origins /materiały prasowe

​Assassin's Creed ewoluuje i ma się świetnie. Czy to dlatego, że jego twórcy wzorowali się na... Wiedźminie 3?

Assassin's Creed to bardzo nierówna seria. Niektórej jej odsłony zachwyciły graczy (jak Assassin's Creed II, Assassin's Creed: Brotherhood czy Assassin's Creed: Black Flag), a niektóre otrzymały przeciętne opinie (jak Assassin's Creed: Unity czy Assassin's Creed: Syndicate). Po ostatnich, nie najlepszych latach dla tego cyklu Ubisoft uderzył pięścią w stół i dokonał kilku zmian, które miały sprawić, że Assassin's Creed odzyska blask.

Przede wszystkim zmieniło się miejsce i czas akcji. Samo to nie jest oczywiście żadnym zaskoczeniem, bo każda odsłona serii przenosiła nas dotychczas do innej lokacji oraz innego okresu. Większym wydarzeniem jest to, że w Assassin's Creed: Origins przenosimy się do starożytnego Egiptu z okresu 49-48 r. p.n.e. W tak egzotycznym miejscu i w tak dawnej epoce jeszcze nie byliśmy. Gra opowiada o samych początkach zakonu asasynów, co powinno być nie lada gratką dla wszystkich fanów cyklu.

Reklama

Głównym bohaterem Assassin's Creed: Origins jest niejaki Bayek, ostatni medżaj, czyli legendarny wojownik, który pierwotnie służył faraonowi, a obecnie wspiera lud w walce o lepsze czasy. Obecnie mieszkańcy Egiptu znajdują się pod brutalnymi rządami Ptolemeusza, spod których będziemy ich musieli wyzwolić (z pomocą - a jakże - królowej Kleopatry). Naszym zadaniem będzie także pomszczenie syna Bayeka, zabitego przez przedstawicieli tajemniczego ugrupowania o nazwie Węże. Scenariusz nie jest może najbardziej oryginalnym, z jakim się zetknęliśmy (ot, kolejna opowieść o zemście), ale mimo to rozwój wydarzeń śledziliśmy z zainteresowaniem. To pewnie zasługa dość dużej intensywności oraz filmowej reżyserii.

Świat stworzony przez Ubisoft na potrzeby Assassin's Creed: Origins to prawdziwy majstersztyk. Jest ogromny (autorzy chwalą się, że największy w dotychzasowej historii serii), przepiękny i różnorodny. Gdziekolwiek się nie obejrzymy, odnajdujemy coś wartego zainteresowania. Nie musi to być zadanie czy jakaś dodatkowa aktywność - może to być po prostu kolejne śliczne miejsce czy zapierający dech w piersiach krajobraz. W grze znalazły się tajemnicze grobowce, skryte w górach obozy, mroczne jaskinie, ruiny, a także tętniące życiem miasta (Aleksandria, Giza, Memfis) czy wreszcie miejsca znane z kart podręczników do historii, jak Biblioteka Aleksandryjska czy piramidy. Nieczęsto zdarzają się gry, w których nie trzeba robić niczego konkretnego, aby świetnie się bawić. A Assassin's Creed: Origins można. Wystarczy wsiąść na wielbłąda i wyruszyć w świat.

W Assassin's Creed: Origins znalazło się całe mnóstwo zadań do wykonania. Oczywiście tylko część jest obowiązkowa, a część zupełnie opcjonalna (choć do przejścia konieczne jest osiągnięcie trzydziestego poziomu doświadczenia, co z kolei wymaga zaangażowania w aktywności poboczne). Tym, co odróżnia nową odsłonę serii od poprzednich, jest to, że w końcu zadania poboczne mają swoje własne historyjki. Raz musimy sprowadzić do żony zaginionego męża, co koniec końców okazuje się zasadzką, innym razem odnaleźć księgę zmarłych, aby ojciec pewnej dziewczyny mógł spocząć w pokoju, a jeszcze innym eskortować rozpieszczoną córkę prominentnego mieszkańca Aleksandrii. Pojawiły się także śledztwa (znów jakby nieco inspirowane Wiedźminem 3), podczas których skupiamy się na odkrywaniu tajemnic w niewielkich lokacjach. Poza questami Ubisoft przygotował także szereg aktywności dodatkowych, jak wyścigi rydwanów czy odkrywanie kamiennych kręgów. Nie są one na szczęście tak wyeksponowane, jak w niektórych dotychczasowych odsłonach serii.

Autorzy nie przesadzili też z tym, co często nużyło w grach Ubisoftu, a mianowicie ze zbieractwem i craftingiem. Te elementy znalazły się w Assassin's Creed: Origins, ale zostały znalazły się na marginesie (krótko pisząc, nie musimy uganiać się godzinami za surowcami). Odpowiednio wyważono także rozwój postaci. Wykonując zadania, odkrywając tajemnice czy pokonując wrogów, zbieramy punkty doświadczenia i awansujemy na kolejne poziomy. W ten sposób zwiększamy liczbę punktów życia i siłę ataku Bayeka, a także otrzymujemy punkty pozwalające nam odblokowywać kolejne umiejętności (bojowe i nie tylko).

Ubisoft przebudował w Assassin's Creed: Origins system walki. Ten dotychczasowy, stosowany od lat, zastąpił model zainspirowany Wiedźminem 3. Zamiast dotychczasowego schematu "blok/unik i kontra" możemy pozwolić sobie na nieco więcej kreatywności. Całość opiera się na wykorzystaniu pięciu przycisków, odpowiedzialnych za blok, unik, szybkie i silne ciosy. Gdy dodamy do tego różnorodną broń (zupełnie inaczej walczy się przy użyciu piki, inaczej z mieczem i tarczą, a jeszcze inaczej, chwytają w dłonie dwa oręże), otrzymujemy mechanikę dającą naprawdę sporo swobody.

Oczywiście w większości sytuacji nie musimy walczyć. Możemy zamiast tego skradać się i eliminować wrogów po cichu. Do zaskakiwania strażników (którzy - dodajmy - wciąż potrafią zachowywać się jak idioci) przydaje się umiejętność wspinaczki, która w dalszym ciągu jest w grze obecna, choć korzysta się z niej rzadziej niż dotychczas. Pożyteczny jest także wytresowany orzeł, dzięki któremu możemy rozpoznać teren, zanim na niego wejdziemy, namierzyć cel naszego zadania czy oznaczyć ciekawe punkty na otaczającym nas obszarze (w tym miejsca, w których znajdziemy poszukiwane przez nas akurat surowce).

Assassin's Creed: Origins posiada fenomenalną oprawę graficzną, która nie pozwala oderwać wzroku od ekranu. Świetną kreację świata już pochwaliliśmy, a teraz musimy wspomnieć jeszcze o dbałości o detale, którym autorzy poświęcili mnóstwo czasu. Po ulicach miast biegają różnej maści koty, na wodzie unoszą się liście palmowe i kawałki drewna, w powietrze wzbijają się stada flamingów, słońce i chmury tworzą na niebie piękne kompozycje, pod powierzchnią Nilu toczy się osobne życie, a jego dno jest pełne skarbów niczym ogromny grobowiec. Można by tak wyliczać w nieskończoność.

Atmosferę starożytnego Egiptu doskonale podkreśla udźwiękowienie. Postacie fabularne przemawiają wprawdzie po angielsku, ale spacerując po miastach czy między straganami, można usłyszeć język egipski. A muzyka, skomponowana przez Sarę Schachner, zasługuje na nagrodę. Niektóre utwory potrafiły przenieść nas myślami w zupełnie inny świat.

W recenzjach Assassin's Creed: Origins można spotkać się z zarzutami dotyczącymi rozmaitych błędów technicznych. Na szczęście zniknęły one w większości po wydaniu "day one patcha". Co prawda spadki płynności się zdarzają (grę testowaliśmy na PlayStation 4), ale raczej nie są dokuczliwe. Czasem jakieś obiekty się przenikną, a tekstura zniknie, ale nie zdarza się to znowu jakoś często. Podsumowując - bugi występują, ale nie graliśmy jeszcze w grę z otwartym światem, w której udałoby się ich uniknąć w stu procentach. Te, które pojawiają się w Assassin's Creed: Origins, nie są specjalnie irytujące.

Assassin's Creed: Origins to jedna z najlepszych części serii. Decyzja o inspirowaniu się Wiedźminem 3 (podobieństwa dotyczą nie tylko systemu walki czy historyjek w questach pobocznych, ale także innych aspektów, jak podróżowanie konno czy interfejs) zdecydowanie wyszła grze na dobre. Najnowsza produkcja Ubisoftu porwała nas od pierwszych chwil i nie wypuściła przez dziesiątki godzin (jej ukończenie powinno wam zająć między 30 a 40). Jesteśmy zachwyceni.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Assassin's Creed Origins
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy