Żołnierz, który zabił bin Ladena, chciał pracować w branży gier
Po raz pierwszy żołnierz elitarnej jednostki Navy Seals, odpowiedzialny za zabicie Osamy bin Ladena, podzielił się z mediami swoją historią.
Opowiedział nie tylko o samym szturmie na najgroźniejszego terrorystę świata oraz o trzech pociskach, które zmieniły bieg historii, ale przede wszystkim o następstwach tego czynu, jakie dotknęły jego i jego najbliższą rodzinę. W poniższym tekście skupimy się na obecnej sytuacji życiowej dzielnego żołnierza, który popchnięty do ostateczności próbował swoich sił nawet w przemyśle gier.
Chociaż termin doradztwa wojskowego w branży gier wideo nie powinien być nikomu obcy (większość producentów wykorzystuje przeważnie byłych żołnierzy do pomocy przy konsultacjach dotyczących militarnych tytułów), to zaskakuje fakt, że specjaliści uciekają się do tego typu "manewrów". W końcu często zdarza się, że takie wsparcie kończy się popadnięciem w niemałe kłopoty.
Zdarzało się, że przystąpienie do "pomocy" i udostępnianie niejawnych informacji wiązało się z reprymendą od przełożonego, a nawet całkowitym zahamowaniem postępu w wojskowej karierze. Z drugiej jednak strony trudno się dziwić, rzeczywistość nie jest zbyt wesoła - po powrocie z misji czasem nawet najwięksi bohaterowie wojenni nie mogą sobie znaleźć miejsca w społeczeństwie.
Co skłania ich do udzielania rad twórcom gier? Przede wszystkim sowite honoraria, które powodują, że żołnierze wykorzystują swoje doświadczenie i dzielą się nim z autorami wirtualnych projektów. Przystąpienie do współpracy nie jest jednak prostą sprawą, a o ostatecznych wynikach rekrutacji często decyduje szczęście. Niestety, nie każdy może na to liczyć.
Na własnej skórze przekonał się o tym mężczyzna bezpośrednio odpowiedzialny za pozbawienie życia Osamy bin Ladena - poszukiwanego za zbrodnie przeciwko Stanom Zjednoczonym przywódcy jednej z najbardziej znanych organizacji terrorystycznych. Jego wniosek, złożony za pośrednictwem wuja, z propozycją doradztwa przy pracach nad ostatnią odsłoną wojennej serii "Medal of Honor: Warfighter" najzwyczajniej w świecie został odrzucony przez wydawcę gry. Powód był bardzo prosty - w tym czasie czołowy producent i wydawca gier współpracował już z innymi specjalistami.
Warto zauważyć, że ze względu na konieczność zachowania poufności Electronic Arts nie mogło wiedzieć, że ma do czynienia z człowiekiem, który zastrzelił bin Ladena. Dodatkowo do odmowy przyczynić się mogła jeszcze jedna informacja zawarta w aplikacji. Wynikało z niej bowiem, że amerykański żołnierz jest emerytem. Trudno jednoznacznie określić, czy to ostatecznie przesądziło o dyskwalifikacji kandydatury.
Nie wiadomo także, jaki wpływ na wizerunek marketingowy gry miałaby współpraca z tak "unikatowym" konsultantem. Czy pomogłaby w promocji tytułu, czy też wręcz przeciwnie? Nie można przewiedzieć, jakie konsekwencje ostatecznie dotknęłyby samego zainteresowanego po upublicznieniu wszystkich faktów. Biorąc jednak pod uwagę afery i krytykę publiczną (w niektórych krajach nawet na szczeblu rządowym), jakie towarzyszyły premierze "Medal of Honor: Warfighter", nawet bez udziału tego konkretnego żołnierza, nietrudno się domyśleć, że sprawy mogłyby przybrać zły obrót.
Jak wiadomo, rozwój serii "Medal of Honor" stanął ostatnio pod dużym znakiem zapytania. Ubiegłoroczna edycja gry nie przyniosła odpowiednich zysków, a recenzenci nie zostawili na niej suchej nitki. Wszystko to przyczyniło się do podjęcia decyzji o wstrzymaniu rozwoju marki na bliżej nieokreślony czas.
Swoją drogą bardzo ciekawe, czy współdziałanie z "zabójcą bin Ladena" rzeczywiście mogłoby ulepszyć produkt Electronic Arts do tego stopnia, że wpłynęłoby to pozytywnie na oceny mediów i wyniki sprzedażowe? Niestety, nigdy się tego już nie dowiemy. A szkoda...
Najbardziej smutne w tym wszystkim jest jednak to, że zasłużeni dla kraju, a nawet świata, doświadczeni i wykwalifikowani wojacy muszą uciekać się do szukania pracy w zupełnie innych zawodach. Trudno w tym przypadku szukać jakiegokolwiek wytłumaczenia dla zaistniałej sytuacji. Czy takie muszą być realia? Nie prościej byłoby, gdyby rządy dbały o takie osoby, stwarzając im odpowiednie warunki i szanse rozwoju?
Artur Żmuda