Zelda: Tears of the Kingdom - w poszukiwaniu rekordów gracze psują grę

Link może nie jest demonem prędkości, ale potrafi biec sprintem przez krótki czas - odpowiada za to poziom staminy, który gracze mogą podnosić w miarę postępów w grze. Ten sprytny system łączy siłę i doświadczenie Linka.

Jednak ten system zadowala niedzielnych graczy, a nie mistrzów pokonywania gier na czas. Ci drudzy potrafią wykorzystać każdą lukę w grze, byle tylko pobić obowiązujący rekord. Aktualny to nieco ponad godzina - w grze, w której łatwo zagubić się na ponad 100 godzin i nadal nie dotknąć endgame. Tears of the Kingdom pozwala graczom pobiec od razu w kierunku głównej walki z bossem - muszą się do niej tylko trochę przygotować. Speedrunnerzy i społeczność łowców bugów w tym celu psuje zepsuć grę.

Reklama

W porównaniu do poprzedniczki, Tears of the Kingdom została zaprojektowana tak, by graczom chciało się szukać luk - jedna z umiejętności powstała jako kod dla deweloperów, a teraz jest wbudowana w rdzeń rozgrywki. Nintendo nigdzie nie podaje jednego słusznego, przyjętego przez siebie jako oficjalny sposobu rozwiązywania zagadek, zamiast tego stworzyło natomiast piaskownicę, która pozwala na eksperymenty i różne rozwiązania jednego problemu. Trudno zepsuć grę, która od początku zakłada wykorzystanie luk, ale społeczności i tak się to udało.

Wyścig z czasem

Żaden ze znalezionych do tej pory glitchy nie pozwala co prawda ani na przeskoczenie tutoriala, ani na pobicie finałowego bossa jednym ciosem - zamiast tego społeczność skoncentrowała się więc na nowych sposobach ucinania kolejnych dziesiątych części sekundy z czasu potrzebnego do ukończenia gry. 

Chodzi o takie drobne oszustwa jak możliwość biegania bez zużywania staminy, łączenie broni w dziwne kombinacje oraz wykorzystanie automatycznego budowania przedmiotów by dało się latać bez specjalnych urządzeń. Na pierwszy rzut oka oszczędzanie ułamków sekundy nie ma sensu, ale gdy połączy się je w całość, na godzinę gry można oszczędzić 30 sekund. A to, w połączeniu z innymi sposobami, oznacza różnicę istotną dla pobicia rekordu. Poza tym, są jeszcze sztuczki takie jak anulowanie obrażeń po upadku z wysokości, co pomaga przy korzystaniu z lotni i oszczędzone kolejnych sześć minut. 

Jednym z takich speedrunnerów jest Carl Wernicke, znany z bicia rekordów w grach z serii Legend of Zelda. On on był pierwszym oficjalnym rekordzistą The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom w trybie Any%, czyli bez zwracania uwagi na to ile procent gry tak naprawdę ukończył. Jego pierwszy rekord to The Wind Waker w 2013 roku. Potem oczywiście przyszła też pora na Breath of the Wild.

Wyścig z Nintendo

Nintendo załatało już wiele z glitchy, których speedrunnerzy używali do bicia rekordów w Breath of the Wild, teraz w pocie czoła pracując także nad Tears of the Kingdom. Ale społeczność nadal jest o krok przed twórcami gry. Według Wernicke, istnieją dwa główne sposoby znajdowania takich “dziur" - jeden to przypadek, ewentualnie próby odtworzenia tego, co udało się innym, drugi zaś - łączenie dwóch lub więcej akcji na raz i patrzenie co z tego wyjdzie. 

W ten sposób odnajdują się ruchy takie jak sprinty w kuckach czy połączone z rzutem, które pozwalają na bieganie bez utraty staminy. Wielu speedrunnerów po prostu łączy obie techniki. W znajdowaniu takich okazji do wykorzystania speedrunnerom mocno pomaga też ich społeczność, chociażby przez podrzucanie pomysłow na wspólnym Discordzie.

Wyłapywanie błędów jest dobre nie tylko dla speedrunnerów, ale też samej gry, bo wydłuża jej życie o dobrych kilka lat. Jak pisaliśmy wcześniej, Breath of the Wild ujawnia swoje sekrety do dzisiaj, mimo, że jesteśmy już po premierze Tears of the Kingdom. Taka sytuacja z pewnością utrzyma się jeszcze przez jakiś czas.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy