"Nintendo PlayStation" trafi w lutym na aukcję

Nintendo PlayStation - fragment filmu zamieszczonego w serwisie YouTube.com/na kanale: Engadget /materiały prasowe

​Niewielu pamięta, że prototyp pierwszego PlayStation był kooperacją dwóch japońskich firm: Super Nintendo z dodanym napędem CD-ROM. Z inicjatywy nic nie wynikło, lecz kilka egzemplarzy maszyny przetrwało, a jeden z nich pojawi się w lutym przyszłego roku na aukcji w domu Heritage Auctions.

Właściciel urządzenia przyznaje, że w przeszłości odrzucał już propozycje opiewające na kilka milionów dolarów. Teraz ceny minimalnej nie będzie, więc sprzedawca będzie zapewne liczył na sporą kwotę. A być może powinien zaakceptować wcześniejsze oferty? To się okaże.

Konsola o nazwie "Play Station" miała być produkowana przez Sony, służąc do odtwarzania nie tylko standardowych kartridżów Super Famicom, ale także gier na płytach CD-ROM. Ostatecznie dwie firmy nie zdołały się dogadać i w 1991 roku anulowano projekt. Trzy lata później debiutowało PlayStation.

Reklama

W 2009 roku niejaki Terry Diebold kupił sprzęt na aukcji, na której licytowano porzucony dobytek jednego z byłych menedżerów Sony. Mężczyzna nie wiedział wtedy, z czym ma do czynienia, więc wrzucił sprzęt na stryszek i zapomniał o nim, by odnaleźć go ponownie dopiero w 2015 roku.

Wtedy konsola wywołała już ogromne poruszenie wśród fanów i kolekcjonerów, a Diebold wybrał się w podróż po świecie, pokazując swój egzemplarz "Nintendo Play Station" na licznych imprezach i w muzeach związanych z wirtualną rozrywką. Jak się okazało, była to świetna reklama urządzenia.

Właśnie dlatego jest gotowy rozstać się z nieco pożółkłym już kawałkiem plastiku. Jest też pad! Rynek klasycznych gier wideo nigdy nie miał się lepiej, z czego korzysta właśnie Heritage Auctions. Ten dom aukcyjny zaczął sprzedawać starocie z tej dziedziny dopiero w styczniu, a zarobił już sporo: Donkey Kong w folii 3 przyniosło 30 tys. dolarów, a Bubble Bobble i pierwsza Zelda - po 20 tys.

Konsola powinna przynieść znacznie więcej. Sam Diebold przyznaje, że osoba z Norwegii oferowała 1,2 miliona dolarów, co mężczyzna odrzucił. Dlaczego? Ponieważ po zapłaceniu podatków, podzieleniu się po połowie z synem i spłaceniu długów "wyszedłby na zero" - przyznaje.

Pozostaje więc mieć nadzieję, że Diebold nie będzie żałował po zaplanowanej na 27 lutego aukcji. Dom aukcyjny nie zdecydował się na ustalenie ceny minimalnej, więc kwotę zakupu określi tylko i wyłącznie rynek. Ciekawe czy anonim z Norwegii zdecyduje się na kolejne podejście.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama