Haki na pirata

Życie pirata komputerowego bywa nieprzyjemne. Na bukaniera software’owych mórz czyhają nie tylko CD-keye i konieczność łączenia się z internetem, lecz również znacznie bardziej kreatywne pułapki. Niekiedy naprawdę perfidne.

Drzewiej, kiedy nikt jeszcze o Steamie czy numerach seryjnych nie słyszał, zabezpieczenia występowały w namacalnej i fizycznej wersji. W latach 80., podczas rządów Atari, Commodore'a 64 i ZX Spectrum, do gier dołączany był czasem lenslok - zestaw specyficznie ustawionych pryzmatów.

Produkcja przy starcie żądała wklepania wyświetlanych na ekranie totalnie zniekształconych literek, które można było odszyfrować dopiero po spojrzeniu na telewizor przez wyżej wspomniane ustrojstwo. Lenslok wymagał długiej, mozolnej konfiguracji i nie działał, kiedy obraz był zbyt duży lub zbyt mały, więc szybko odszedł w niepamięć.

Reklama

Bez instrukcji ani rusz

Popularną antypiracką metodą stosowaną w produkcjach z początku lat 90. było korzystanie z instrukcji. Gra prosiła nas o podanie konkretnego jej fragmentu - np. siódmego słowa ze strony piętnastej. Choć ksero nie było wówczas zbyt popularne, "złamanie" takiego zabezpieczenia nie było trudne dla domorosłych "hakerów".

Z czasem zaczęto stosować ją w bardziej wyrafinowany sposób, wplatając korzystanie z dołączanych gadżetów w rozgrywkę - podręcznik do Police Questa zawierał kod do szafki z uniformem głównego bohatera, a czary do inkantacji w Bard's Tale (wersji z 1985 roku) znaleźć można było wyłącznie w instrukcji.

Pewną łamigłówkę z Professor Layton and Pandora's Box da się zaś rozwiązać tylko poprzez użycie dołączanego w zestawie papierowego biletu. Z kolei po odpaleniu The Boggit: Bored Too (przygodówki parodiującej grę The Hobbit) widzieliśmy tylko czarny ekran i interfejs. A w instrukcji radzono, aby pierwszą komendą gracza było "zdejmij czarne okulary", co umożliwiało dalszą rozgrywkę.

Aby maksymalnie utrudnić życie posiadaczom kserokopii, wprowadzono też zwyczaj drukowania kodów/seriali do gry na rozmaite sposoby mające utrudnić ich powielenie - np. ciemne litery na ciemnym tle, co na czarno-białej kserówce dawało po prostu czarną plamę.

Destrukcyjne DRM-owe demo

W poważne zakłopotanie wielu piratów wpędził opatentowany przez Codemasters przebiegły system zabezpieczeń o nazwie Degrade (pierwotnie Fade). Nielegalne wersje opatrzonych nim gier na samym początku rozgrywki nie sprawiają żadnych problemów, działając tak samo jak oryginalna kopia.

Dopiero z czasem pewne elementy zaczynają szwankować - w pierwszym Operation Flashpoint Bohemii Interactive spadała celność broni, lotnicza produkcja Take On Helicopters drastycznie traciła na ostrości grafiki, zaś głównemu bohaterowi Army II zdarzało się bezpowrotnie zmienić w ptaka.

Degrade, poza niewątpliwymi walorami humorystycznymi, ma również inną zaletę - pozwala piratowi posmakować sporego fragmentu rozgrywki, pełniąc funkcję dema. A nuż korsarzowi zmięknie serce i obdaruje twórców kilkoma dublonami za oryginał?

Wstydź się, piracie, wstydź!

Zazwyczaj pobranie nielegalnej wersji gry może grozić zmarnowaniem czasu lub wezwaniem do zapłaty kary - pewni kreatywni Japończycy postarali się jednak, by zniszczyć piratom życie.

Autorzy Cross Days, erotycznej visual novel z licealistkami w roli głównej, wypuścili do sieci plik torrent z produkcją, w którym ukrywał się trojan. Podczas instalacji podstępny program prosił użytkownika o wypełnienie prostej ankiety poprzez wpisanie takich informacji, jak imię, nazwisko czy adres.

Po kliknięciu "wyślij" trojan zamieszczał dane pirata na stronie internetowej twórców wraz ze screenshotem jego ekranu. Dane upokorzonego fana gier pornograficznych mogły zostać usunięte pod warunkiem, że ten publicznie przyznał się do pobrania nielegalnej wersji Cross Days.

Co ciekawe, cały proceder był jasno i wyraźnie opisany w warunkach umowy, których nie przeczytało ok. 5 tysięcy napalonych pechowców.

O, ku...ra!

CD Projekt Red nieraz nam już udowodnił, że potrafi do tematu zabezpieczeń antypirackich podejść inteligentnie i z dystansem. Humorem oraz pomysłowością zabłysnął w szczególności przy DRM-ach do drugiego Wiedźmina.

Warszawskie studio zmuszone zostało przez wydawcę do zaimplementowania rozwiązań utrudniających rozgrywkę nabywcom nielegalnych kopii - niechętni do takich metod twórcy postanowili zatem przy wykonywaniu zadania trochę pożartować.

Nieświadomy niebezpieczeństwa pirat szybko zostanie postawiony przed faktem, że zamiast ponętnych czarodziejek i kształtnych elfek w scenach łóżkowych występuje zawsze Marietta Loredo - wiekowa i wyjątkowo nieurodziwa matka zwierzchnika Flotsam.

W innych momentach Geralt bez powodu ginie - powieszony na szubienicy, nafaszerowany bełtami czy nawet zadziobany na śmierć przez hordę kur. Osądźcie sami, który los jest dla Białowłosego bardziej bolesny.

All your saves are belong to us!

Traumę na resztę życia mają wszyscy ci, którzy zdecydowali się sięgnąć po piracką kopię EarthBounda - klasycznego jRPG-a na SNES-a.

Początek jest łagodny - jeżeli system wykryje, że gracz posiada nielegalną wersję, poinformuje go na ekranie startowym, że "kopiowanie gier to poważne przestępstwo". Prawdziwe cierpienie zaczyna się jednak dopiero wtedy, kiedy machnie się ręką na to ostrzeżenie. Gra bowiem specjalnie dla pirata zwiększy liczbę przeciwników na mapie świata, przez co potyczki zdarzać się będą dosłownie co kilka sekund, niemalże uniemożliwiając rozgrywkę.

Najbrutalniejszy cios czeka na samym końcu - jeżeli po godzinach męczarni wytrwałemu graczowi uda się dotrzeć do ostatniego bossa, EarthBound w trakcie finałowej walki zawiesi się, zmuszając do restartu konsoli. Po ponownym jej odpaleniu ekran startowy oznajmi zaś, że wszystkie save'y zostały usunięte - miny piratów oraz liczba zniszczonych w afekcie konsol pozostają nieudokumentowane.

Piraci chcą DRM-ów!

Z dużą dawką ironii do tematu piractwa podeszli autorzy Game Dev Tycoona - produkcji o kierowaniu studiem tworzącym gry. W dniu premiery wrzucili na kilka największych stron z torrentami specjalną wersję swojego tytułu. Przez kilka pierwszych godzin rozgrywka toczy się normalnie - aż do momentu pojawienia się komunikatu o spadku sprzedaży ze względu na... piractwo!

Zyski błyskawicznie maleją, a pieniędzy zaczyna brakować, co rychło prowadzi do bankructwa i porażki. Najzabawniejsze w całym zamieszaniu są reakcje posiadaczy nielegalnej wersji - fora dotyczące gry kipią wręcz od skarg na piractwo, które zrujnowało ich firmę, oraz pytań o możliwość zaimplementowania DRM-ów.

Nielegalne ściąganie gier za darmo nie wygląda tak słodko, kiedy stoi się po drugiej stronie barykady...

Rahid

CD Action
Dowiedz się więcej na temat: piractwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy