Dying Light: Bad Blood - pierwsze wrażenia

​Dying Light stała się marką o ogromnym potencjale. Już nie możemy się doczekać drugiej części serii, która zapowiada się wprost świetnie. W międzyczasie mogliśmy natomiast przetestować spin-off zatytułowany Dying Light: Bad Blood.

Po tym, jak PUBG czy Fortnite osiągnęły nie lada sukces i wzbudziły ogromne zainteresowanie rozgrywką w stylu battle royale, wielu deweloperów próbuje uszczknąć dla siebie choć kawałek tego tortu, przenosząc popularną mechanikę na swój własny grunt. W ich gronie znalazł się także Techland, który próbuje swoich sił, pracując nad battle royale (czy - jak ją sami nazywają - brutal royale) w uniwersum Dying Light. Sprawdziliśmy jego wczesną wersję!

Dying Light: Bad Blood to battle royale, choć nie do końca. Nie mamy tutaj mapy, która z czasem się zmniejsza. Gracze zaczynają od zbierania próbek krwi porozrzucanych po planszy. Pierwszą trudność stanowi samo ich odszukanie, a kolejną - rozprawienie się z zombiakami grasującymi po okolicy. Czym więcej próbek znajdziemy, tym nasza postać stanie się silniejsza (oczywiście poza tym musimy szukać wszelkiego rodzaju broni białej i palnej). A gdy z mapy znikną wszystkie, na miejsce zostanie wezwany helikopter, który będzie mógł zabrać na pokład tylko jednego z dwunastki śmiałków walczących o życie.

Reklama

Brzmi emocjonująco? I takie też jest w rzeczywistości. Każdy gracz walczy o przetrwanie, stawiając czoło zarówno innym graczom, jak i zombiakom. Na każdą potyczkę można obrać swoją własną taktykę - atakować wszystko, co popadnie, mierzyć się tylko z graczami albo kryć się i czekać, aż inni wykończą się nawzajem. Starcia są dynamiczne, nieprzewidywalne i szybkie. Średnio jedna rozgrywka trwa nie więcej niż 10 minut.

Choć sama mechanika w Dying Light: Bad Blood wypada naprawdę nieźle, to jednak gra cierpi obecnie na kilka bolączek, które utrudniają czerpanie przyjemności z zabawy. Mamy na myśli chociażby rozmaite błędy techniczne, które na szczęście z czasem będą eliminowane (przynajmniej mamy taką nadzieję). Poza tym zauważyliśmy pewne problemy z balansem broni, który w takiej grze, jak ta, jest niezwykle istotny. Na tę chwilę zbyt mało jest plansz - autorzy po prostu wycięli fragmenty Harranu i to wszystko (jeśli graliście w Dying Light, będziecie musieli patrzeć znów na te same uliczki, budynki itp.). Ale najbardziej przeszkadzał nam i tak niedobór graczy na serwerach oraz ich zbyt zróżnicowany poziom - czasem trudno nam było nadążyć, a czasem mieliśmy wrażenie, że mamy do czynienia z botem, a nie żywym człowiekiem.

Ostatnio można przeczytać, że Dying Light: Bad Blood ma pod górkę, że zainteresowanie grą jest poniżej oczekiwań, a ci, którzy zdecydują się ją wypróbować, narzekają na różne elementy (zresztą podobnie jak my). Jednak należy pamiętać, że jest to projekt, który w dalszym ciągu nie jest skończony i prawdopodobnie będzie intensywnie rozwijany. Absolutnie go nie skreślamy - obserwujemy i cierpliwie czekamy. Trzymamy kciuki za to, żeby w końcu się udało. Pomysł na grę jak najbardziej nam się podoba!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy