Lollipop Chainsaw
Zombie są wszędzie. Na wojnie (Call of Duty), w miastach (Resident Evil), w kurortach wakacyjnych (Dead Island), a teraz także w jednym z amerykańskich liceów. Odcinanie głów piłą mechaniczną czas zacząć!
Goichi Suda to producent gier znany z szalonych pomysłów. Jednak tym razem wraz ze swoim zespołem, Grasshopper Manufacture, zaszedł w procesie kreatywnym o krok dalej niż zwykle. Lollipop Chainsaw, najnowsza produkcja tego studia, to zwariowany slasher, czerpiący z amerykańskiej popkultury i łączący w sobie m.in. przemoc, banalną erotykę oraz niecodzienne poczucie humoru. To wszystko zostało przyprawione komiksową stylistyką i rockową muzyką.
Główną bohaterką gry jest Julia, uczennica liceum mieszczącego się w miasteczku o nazwie... San Romero (zgadnijcie, na czyją cześć zostało nazwane?). Nagle wybucha w nim plaga zombie. Wśród zarażonych znajduje się chłopak protagonistki, którego słodka dziewczyna (licealna cheerleaderka) postanawia ukrócić o... całe ciało, zostawiając tylko jego głowę i przypominając ją sobie do pasa (trudno wyobrazić sobie lepszy punkt obserwacyjny). w dniu rytuału, w ramach którego dochodzi do rozpołowienia nastolatka, Julia obchodzi urodziny. Z ich okazji dostaje od rodziny (od lat zaangażowanej w walkę z zombie) kilka gadżetów, przydatnych do eksterminacji zombiaków. Odpowiednio wyposażona, bohaterka rusza w bój.
Lollipop Chainsaw to slasher, którego mechanikę rozgrywki można zasadniczo opisać w dwóch słowach: krwawa jatka. Cały czas naciskają na nas grupy i grupki zombiaków, które eksterminujemy przy użyciu pomponów czy piły mechanicznej (noszonej przez Julię w... torebce). Czasem przydaje się także głowa (byłego?) chłopaka, dzięki której możemy przejąć kontrolę nad danym umarlakiem. Sterowanie bohaterką jest bardzo proste - na niższych poziomach trudności wystarczy grzybek i cztery przyciski na padzie.
Walki w Lollipop Chainsaw są dość schematyczne, choć nie przeszkadza to tak bardzo, jak można by sądzić. Pojedynki z zombiakami są na tyle widowiskowe i "soczyste", że brak różnorodności specjalnie nie doskwiera. Autorzy postarali się jednak o pewne urozmaicenia. Pierwszym ich typem są quick time eventy, które niestety zniechęcają - są mało wymagające i zbyt często się powtarzają. Drugim rodzajem urozmaiceń są minigry, takie jak na przykład mecze koszykówki, w których do kosza rzucamy... obciętymi głowami zombiaków.
Gra jest do cna zwariowana, żeby nie napisać - absurdalna. Na rzucaniu głowami zombiaków do kosza czy używaniem pomponów do walki z wrogami się nie kończy. Warto wspomnieć także o serduszkach i tęczach, wyskakujących z zabitych zombie, a także o infantylnym erotyzmie, budowanym wokół kusej spódniczki i głębokiego dekoltu Julii (z czasem możemy odblokowywać coraz to nowe stroje). Lollipop Chainsaw pełny jest także niecodziennego, pokręconego humoru (w sumie czego innego spodziewać się po grze opracowanej w Japonii?).
Poza nowymi strojami dla Julii z czasem możemy odblokowywać także inne nowinki, w tym nowe kombinacje ciosów, które mogą się przydać szczególnie na wyższych poziomach trudności. W specjalnych maszynach możemy także poprawić nasze zdrowie (odnawiane na bieżąco za pomocą tytułowych lizaków) bądź siłę. Walutą w Lollipop Chainsaw są medale, które zdobywamy, zabijając umarlaków po kilku naraz.
Grafikę w Lollipop Chainsaw należy rozbić na dwie kategorie. Pod względem technicznym nie ma w niej niczego nadzwyczajnego - ot, co najwyżej niezłe projekty lokacji czy modele postaci. Jednak, patrząc pod kątem estetyki, należy ją wyróżnić za oryginalność i spójność. Nie wszystkim amerykańsko-komiksowa stylistyka przypadnie do gustu, ale nią Lollipop Chainsaw wybija się ponad przeciętność. Ścieżka dźwiękowa także jednym się spodoba, a innych zrazi. To składanka złożona przede wszystkim z ostrego rocka, nad którą nadzór sprawował sam Akira Yamaoka, znany przede wszystkim z udźwiękowienia do Silent Hilla.
Lollipop Chainsaw to rzadka mieszanka, której można się było spodziewać po Goichi Sudzie i jego zespole. Cukierkowa bohaterka, krwiożercze zombie, infantylne poczucie humoru, klimat nawiązujący do amerykańskiej popkultury, komiksowa konwencja, a to wszystko okraszone ostrym rockiem. Jeśli to dla was nie za wiele, koniecznie odwiedźcie liceum w San Romero. Pozbędziecie się przekonania nabytego lata temu (albo nabywanego właśnie), że szkoła to jedna wielka nuda.
+ pozytywnie zwariowana konwencja
+ zakręcony humor
+ soczysta akcja
+ skuteczny "odstresowywacz"
- poza kampanią nie ma niczego do zaoferowania
- co najwyżej niezła grafika
- kiepskie quick time eventy