Gwint - beta-test

Gwint /materiały prasowe

​The Witcher 3 już dawno za nami, ale to wcale nie koniec wiedźmińskiej przygody. Czas na Gwinta!

To niewątpliwy sukces CD Projekt RED. I mamy tu na myśli nie to, że jego growa adaptacja Wiedźmina podbiła świat (z czym nie ma co nawet dyskutować), ale to, że zawarta w jej trzeciej części minigra już niedługo doczeka się pełnoprawnej wersji. Mowa oczywiście o Gwincie, w którego mogliśmy się zagrywać, przemierzając Północne Królestwa. Niedawno przetestowaliśmy jego wersję beta. Zapraszamy do zapoznania się z naszymi wrażeniami.

Jeśli graliście w Wiedźmina 3 i bawiliście się w nim w gwinta, nie powinniście być ani trochę zaskoczeni zasadami, jakimi rządzi się pełnoprawny Gwint. CD Projekt RED pozostał wierny oryginałowi i wokół niego dobudował kilka elementów, które mają sprawić, że jego nową grą będą się bawić gracze na całym świecie. Jednak zanim o nich napiszemy, przypomnijmy, na czym w ogóle Gwint polega.

Reklama

Zasady są stosunkowo proste. W zasadzie można by Gwinta porównać do rozbudowanej wersji gry w wojnę. Na początku partii otrzymujemy dziesięć kart, z których maksymalnie trzy możemy wymienić. Każda z nich posiada wartość liczbową, a naszym zadaniem w grze jest zebranie większej liczby punktów niż przeciwnik. Partie podzielone są na trzy tury, z których musimy wygrać dwie. W każdej z nich dysponujemy tymi kartami, które otrzymaliśmy na początku, więc im bardziej agresywnie zagramy na początku, tym mniej "asów w rękawie" zostanie nam w dalszej części. Plansza, na której układamy karty, dzieli się na trzy rzędy. Pierwszy z nich przeznaczony jest dla jednostek walczących w zwarciu, drugi - dla strzelców, trzeci zaś - dla artylerii. I to by było na tyle. Żadnego generowania i wykorzystywania zasobów, tylko czysta, pełnokrwista gra w karty...

... która jednak potrafi porwać na dobre. Wiadomo, że najprostsza rozgrywka potrafi okazać się szalenie wciągająca - i tak jest właśnie w przypadku Gwinta. Jednak proste zasady gry wcale nie oznaczają, że wygrywać jest łatwo. Przeciwnie, formuła zabawy pozwala na stosowanie najróżniejszych taktyk, które sprawiają, że każda rozgrywka jest inna. Nie sposób przewidzieć, co zrobi nasz rywal, jakimi kartami dysponuje, czy w danej chwili nie blefuje... Gwint to "karcianka" pełną gębą. Prosta, a zarazem dająca dużo możliwości, wymagająca i w większej mierze uzależniona od umiejętności gracza niż szczęścia i przypadku. Jak mawiają - "easy to learn, hard to master".

Wróćmy teraz do wspomnianych elementów, które mają sprawić, że Gwint będzie światowym sukcesem. Po pierwsze - samo to, że rywalizować będziemy z innymi graczami, a nie ze sztuczną inteligencją. Po drugie - to, że będziemy mogli (niczym w papierowej CCG) kupować boostery i zbierać coraz to lepsze karty (element kolekcjonerski może się tutaj według nas doskonale sprawdzić). Po trzecie - to, że poza możliwością gry online w Gwincie będą dostępne także kampanie fabularne, do zabawy offline.

Gwint ma według nas naprawdę duże szanse na to, aby dołączyć do grona elektronicznych "karcianek", które cieszą się popularnością na całym świecie. Z wielką chęcią będziemy kontynuować naszą wiedźmińską przygodę w sposób zaproponowany przez CD Projekt RED - zarówno w kampaniach dla pojedynczego gracza, jak i przez sieć, z innymi graczami. Liczymy gorąco, że gra w najbliższych miesiącach doczeka się pełnej wersji. Dodajmy jeszcze, że "Redzi" wydadzą swoje najmłodsze dziecko zarówno na pecetach, PlayStation 4 i Xboksach One.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: gwint
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy