GRID Legends - pierwsze wrażenia

GRID Legends może być jedną z najbardziej interesujących propozycji dla miłośników wyścigów w najbliższych latach.

Jestem o tym pewien po wzięciu udziału w oficjalnej prezentacji, a następnie po spędzeniu z grą kilku godzin sam na sam. GRID Legends to nie tylko bardzo dobre, emocjonujące wyścigi, ale także filmowe (czy też raczej serialowe) doświadczenie dla tych z was, którzy po wyłączeniu peceta albo konsoli najchętniej odpalają Netfliksa.

Codemasters w najnowszej odsłonie GRID-a zaserwują tryb fabularny, w którym pomiędzy wyścigami obejrzymy kolejne odcinki filmu dokumentalnego przedstawiającego losy zespołu Ravenwest Motorsport. W jedną z ról wcielił się w nim Ncuti Gatwa znany z serialu "Sex Education" Netfliksa, a historię napisał jeden ze scenarzystów gry Ghost of Tsushima. Sceny nagrywano w technice studyjnej znanej z serialu "Star Wars: Mandalorian" - za plecami aktorów znajdowała się ogromna, półkolista ściana LED, na której wyświetlano wszystkie tła.

Reklama

Jeśli nie interesuje was fabuła albo - wręcz przeciwnie - po jej ukończeniu poczujecie niedosyt i będziecie chcieli więcej, w GRID Legends czeka na was dodatkowy tryb kariery (już pozbawiony elementu fabularnego) oraz szereg opcji zabawy online. Jedną z ciekawszych opcji jest kreator, który pozwala w mgnieniu oka stworzyć wyścig, jaki wam się tylko zamarzy. Pojedynek supersamochodów z ciężarówkami na miejskim odcinku podczas rzęsistej ulewy i z naciskiem na drift? Proszę bardzo. Takich konfiguracji będą możliwe setki.

Jednak zanim zaczniecie bawić się kreatorem, zapoznajcie się lepiej z zawartością, którą przygotowało Codemasters. Około 100 samochodów i ponad 130 tras powinno wam wystarczyć na dziesiątki godzin. Tym bardziej że te pierwsze można dodatkowo modyfikować w dość szerokim zakresie i tym samym zmieniać ich specyfikę oraz właściwości jezdne. Z kolei każdą lokację - a wśród nich znalazły się m.in. San Francisco, Paryż, Londyn, Moskwa czy fikcyjna Strada Alpina - odwiedzimy nie tylko w różnych warunkach pogodowych, ale także o różnych porach dnia. Zarówno samochody, jak i otoczenie, które zarysowuje się wokół wyścigowego epicentrum, robią świetne wrażenie.

Mechanika jazdy raczej niczym mnie nie zaskoczyła. GRID Legends - podobnie jak poprzednie odsłony serii - oferuje dynamiczny, symulacyjno-zręcznościowy (ale z naciskiem na arcade) model prowadzenia pojazdów. Jazda jest satysfakcjonująca, przyjemna i różnorodna, bo rzeczywiście każdą maszynę prowadzi się przynajmniej trochę inaczej. Albo zupełnie inaczej, jeśli przesiądziemy się do pojazdu odmiennej. Różnice między bolidami, ciężarówkami a samochodami elektrycznymi są bardzo wyraźne.

Jednak nowinek nie zabrakło także w rozgrywce. Najbardziej spodobała mi się ta dotycząca sztucznej inteligencji. Od teraz specjalny system na bieżąco generuje różne wydarzenia drogowe, do których dochodzi podczas prawdziwych wyścigów. Na przykład każdemu może się zdarzyć nie tylko wypadnięcie z zakrętu, ale także wybuch silnika czy pęknięcie opony. Kierowcy sterowani przez komputer/konsolę rzeczywiście są w GRID Legends bardziej "ludzcy" - to nie tylko marketingowy chwyt.

Już od dawna marzyły mi się wirtualne wyścigi z większym naciskiem na fabułę. Codemasters podeszło do sprawy w sposób wręcz spektakularny. W głównym trybie single player GRID Legends to połączenie gry wideo z serialem rodem z Netfliksa, które powinno dać nam kilka wieczorów przedniej zabawy. A później czekają na nas dziesiątki godzin rozgrywki w pozostałych modułach. Premiera już 25 lutego, w wersjach na PC, Xbox One, Xbox Series X|S, PlayStation 4 oraz PlayStation 5.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: GRID Legends
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy