Złodzieje ukradli samochód Maciej Dowbora. Możliwe, że użyli... Game Boya

​W ubiegłym tygodniu Maciej Dowbor stracił swoją Kię Stinger. Możliwe, że złodzieje do jej kradzież użyli przenośnej konsolki Game Boy.

Do zdarzenia doszło w samym centrum Warszawy, w ciągu dnia. Mogłoby się wydawać, że jest to jedno z najgorszych miejsc i jedna z najgorszych pór dla złodzieja, tymczasem nic bardziej mylnego. Współcześnie cały proceder wygląda często tak, że osoby postronne mogą się nawet nie zorientować, że na ich oczach dochodzi właśnie do przestępstwa. Złodzieje wykorzystują często tzw. metodę "na walizkę", dzięki której mogą przedłużyć zasięg sygnału oryginalnego kluczyka, znajdującego się w mieszkaniu właściciela lub w jego kieszeni, dobrych kilkadziesiąt metrów dalej. Pozwala to wejść do auta, uruchomić je i odjechać nim.

Reklama

Czasem funkcję owej walizki może pełnić... obudowa konsolki Game Boy. Bułgarska firma SOS Autokeys montuje w nich urządzenie, które można wykorzystać właśnie do kradzieży samochodu. Oficjalnie i w teorii służy ono do otwierania zablokowanych zamków. W praktyce sięgają po nią także złodzieje. Specyficzne urządzenie, wyglądające z daleka jak zwykły Game Boy, sprawdza się bardzo dobrze m.in. w awaryjnym uruchamianiu samochodów marki Kia oraz spokrewnionego Hyundaia, ale także w przypadku Nissanów czy Mitsubishi. Złodziej może ukraść samochód, wyglądając, jakby grał w grę.

Całkiem prawdopodobne, że złodzieje, którzy ukradli w ubiegłym tygodniu Kię Stinger należącą do Macieja Dowbora użyli właśnie takiego urządzenia. Co gorsza, łupem padł nie tylko samochód, ale także sprzęt, który popularny prezenter telewizyjny i dziennikarz przechowywał w bagażniku - nową rakietę tenisową oraz używanego od niedawna MacBooka Pro. Kradzież miała miejsce obok siedziby radiowej Trójki oraz Legii Warszawa.

Szanse na znalezienie samochodu są niewielkie. Nie dlatego, że sprawność działania policji jest niedostateczna, ale dlatego, że złodzieje po dokonaniu kradzieży przeważnie zawożą pojazd w ustronne miejsce, aby sprawdzić, czy auto nie ma zamontowanego nadajnika śledzącego i czy nie pojawi się po niego grupa poszukiwawcza. Jeśli do tego nie dochodzi, pojazd jest zabierany do dziupli, gdzie jest demontowany na dużo mniejsze, niemożliwe do zidentyfikowania części.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy