Test PlayStation VR - dobry początek długiej drogi

Czy takie sprzęty, jak gogle VR Sony pozwolą przetrwać tej technologii dłużej? /AFP

​W 2016 r. wirtualna rzeczywistość nareszcie na dobre zadomowiła się w świecie elektronicznej rozrywki. Jednym ze sposobów zanurzenia się w nią jest PlayStation VR, które miałem okazję wypróbować przez kilka ostatnich dni. Mimo iż sprzęt ten pachnie jeszcze nowością, to przywołuje on... stare czasy. I wiecie co? To bardzo dobrze!

W dobie smartfonów, cyfrowej dystrybucji i automatycznych aktualizacji granie przestało być rytuałem. Wystarczy nacisnąć jeden przycisk i już jesteśmy w grze. Jest to oczywiście wspaniałe. Nasza ulubiona rozrywka jest dostępna właściwie cały czas, ale z drugiej strony zniknęła gdzieś magia, która towarzyszyła całemu rytuałowi "przygotowania" się do zabawy przy konsoli lub komputerze. Dla starszych wyjadaczy było to uciszanie domostwa, aby taśma z najnowszym tytułem na Commodore'a 64 poprawnie się wczytała. Dla trochę młodszych dmuchanie w zakurzone kartridże, walka z małą ilością miejsca na zapisanie stanów gier i oczywiście bitwy o telewizor lub miejsce przy klawiaturze i ekranie, aby w ogóle móc z nich skorzystać.

Reklama

Dlaczego w ogóle wspominam o tym w kontekście wirtualnej rzeczywistości i najnowszego pomysłu Sony na "obcowanie" z cyfrowymi światami? Ponieważ gogle VR od japońskiego producenta znów czynią z grania prawdziwy rytuał i oddzielają grubą kreską casuali od hardcore'owców. I co najlepsze, przypominają nam dlaczego tak bardzo kochamy gry.

Playstation VR to trzecia z "dużych" platform do rzeczywistości wirtualnej. W przeciwieństwie do Oculus Rift i HTC Vive nie wymaga ona jednak do działania mocarnego peceta. Co więcej, jest ona również dostępna w normalnej sprzedaży. Jeśli jesteś posiadaczem PlayStation 4 to wystarczy właściwie byś wybrał się do najbliższego marketu z elektroniką, wydał 1769 złotych (sugerowana cena producenta) i już możesz cieszyć się faktycznym "byciem w grze" we własnych czterech ścianach.

Kluczowe było słowo "właściwie", gdyż sprawa jest odrobinę bardziej skomplikowana. Do działania gogli potrzebna jest PlayStation Camera, która... nie znajduje się w zestawie. Jeśli kupiliście PlayStation 4 zaraz po premierze, to bardzo możliwe, że gadżet ten kurzy się w jednej z waszych szuflad. W innym przypadku musicie nabyć ją osobno za około 250 złotych. Teoretycznie to jedyny, poza grami, dodatkowy wydatek na który jesteście narażeni, gdyż zdecydowana większość gier na PlayStation VR do działania wykorzystuje DualShocka 4 lub... ruchy waszej głowy. Jednak w praktyce przydadzą się wam również dwa kontrolery ruchowe PlayStation Move, dzięki którym wrażenia z grania będą kilka razy intensywniejsze i po prostu lepsze.

Jak to wszystko działa?

"Sercem" zestawu są gogle wyposażone w wyświetlacz OLED wielkości 5,7 cala o rozdzielczości 1920 x 1080 (960 x 1080 na każde oko), które zakładamy na głowę. Zostały one wyposażone w specjalną opaskę, dzięki której nie tylko łatwiej dopasujemy je do kształtu naszej głowy, ale i właściwie zupełnie nie odczujemy ich ciężaru (około 610 g bez przewodu). Trzeba w tym miejscu podkreślić, że gogle zaprojektowano tak, aby mogły z nich korzystać osoby noszące okulary. O jakości ich wykonania nie mogę powiedzieć złego słowa. Podobnie jak o ich wyglądzie. Pokuszę się nawet o użycie określenia "sexy". Gadżet jest też ergonomiczny. Można w nim spędzić nawet długie godziny, chociaż do zrobienia sobie przerw będą motywowały was inne czynniki, o których szerzej wspomnę jeszcze za chwilę.

Gogle podłączamy do małej skrzynki nazywanej przez producenta "modułem procesora". Nie przysporzy ona waszej konsoli dodatkowej mocy, pełni raczej funkcję splitera obrazu, gdyż to, co widzicie przed oczami mając na sobie gogle trafia również na ekran telewizora. Dzięki temu rozrywka przy ich użyciu nie jest przeznaczona wyłącznie dla samotników. Rzeczony "moduł procesora" łączymy kablem micro-USB z PlayStation 4, do której należy podpiąć także kamerę. To właśnie dzięki tej ostatniej gry VR "wiedzą", gdzie w danym momencie znajduje się gracz, co robi i w którą stronę spogląda. PlayStation Camera wyłapuje pozycję gogli, pada i kontrolerów Move dzięki ich świecącym elementom. W przypadku elementu zakładanego na głowę jest to aż siedem świecących na niebiesko diod.

Sony w przeciwieństwie do konkurencji zdecydowało się "zaprzęgnąć" do współpracy z PlayStation VR istniejący już sprzęt. Sama kamera nie należy już do najnowszych, nie wspominając już o kontrolerach ruchu, które na rynku pojawiły się w roku 2010, kiedy to jeszcze nikt na poważnie nie myślał o wirtualnej rzeczywistości. Paradoksalnie, wiekowy sprzęt sprawdza się w niej nadspodziewanie dobrze. Powiedziałbym, że w ponad 90 procentach przypadków wszystko działa tak, jak należy. Do rzadkości należą sytuacje, w których konsola z podłączonym do niej "ustrojstwem" gubią położenie naszych rąk lub głowy - do tego takie błędy korygowane są dosłownie w sekundę.

Nie bez przyczyny na samym początku napisałem, że dawniej przygotowanie się do gry było pewnym rytuałem. Chcąc wejść w wirtualną rzeczywistość od Sony jest tak samo. Zwłaszcza kiedy robimy to po raz pierwszy. Podłączenie całości nie należy do najtrudniejszych, ale nie obędzie się bez korzystania z instrukcji obsługi. Do tego, przed przystąpieniem do gry trzeba odpowiednio przyciemnić swój pokój, zrobić w nim miejsce oraz upewnić się, że nikt nie będzie nam przeszkadzał. Przypadkowa "fanga w nos" dla oglądającego nasze zmagania jest wielce prawdopodobna. Założenie gogli ma w sobie coś magicznego, zwłaszcza wtedy, kiedy przy ich użyciu zagramy w tytuł, który w pełni wykorzystuje ich potencjał.

Co w menu?

Premierze sprzętu towarzyszy całkiem sporo produkcji, które napisano specjalnie z myślą o nim (pakiet PlayStation VR Worlds, Driveclub VR) lub też opcjonalnie korzystających z jego możliwości, czego świetnym przykładem jest rodzime Bound. Mimo różnorodności gatunkowej właściwie wszystkie tytuły mają dwie cechy wspólne - czas trwania. Ten raczej nie należy do najdłuższych. Dobrą "wizytówką" rzeczywistości wirtualnej jest pakiet PlayStation VR Worlds, w którego skład wchodzi pięć różnych minigier.

Zdecydowanie najlepszą z nich jest trwające około 30-40 minut London Heist będące strzelaniną z prostą, ale wciągającą fabułę. Wcielamy się w niej w złodzieja, którego zadaniem jest wykradzenie pilnie strzeżonego diamentu. Akcja, która miała być prostą robotą oczywiście się komplikuje, co stanowi pretekst do dwóch strzelanin, w tym jednej na autostradzie. Grając w tę "przygodę" przy użyciu kontrolerów Move fundujemy sobie naprawdę immersyjne przeżycie. Kiedy chowamy się za biurkiem unikając ostrzału ochroniarzy posesji, którą właśnie próbujemy okraść lub prujemy z Uzi do ścigających nas na londyńskiej obwodnicy motocyklistów faktycznie czujemy się jakbyśmy tam byli. Dodam tylko, że własnymi rękami musimy nie tylko celować do przeciwników, ale i... przeładowywać magazynki, co tylko podkręca fabułę.

Efekt spotęgował dodatkowo dźwięk przestrzenny generowany przez cały zestaw. Granie w słuchawkach może nie jest obowiązkowe, ale tylko w ten sposób osiągniemy efekt "pełnego zanurzenia". Miłą niespodzianką jest to, że w pudełku z goglami znajdziemy również dość dobrej jakości "pchełki".

Wróćmy jednak do samych gier. Z pakietu PlayStation Worlds polecam jeszcze sprawdzenie w akcji "doświadczenia" zatytułowanego Ocean Descent. Nasza rola ogranicza się tylko do ruszania głową, ale to chyba najbardziej okazały graficznie tytuł z tej kompilacji. Ponadto nurkowanie w klatce zakończone spotkaniem z rekinem bardzo skutecznie podnosi ciśnienie - i to nawet u twardzieli.

Bardzo dobrą decyzją Sony było dorzucenie do PlayStation VR płyty z ośmioma demami gier. Przypomina to czasy kochanej przez graczy PS2 i pozwala na sprawdzenie swojej... odporności na poszczególne tytuły. Niestety, VR nie jest dla wszystkich. Niektórym błędnik oszaleje już przy samym kręceniu głową w statycznej scenie, a na innych wrażenia nie zrobi nawet impreza, którą ośrodkowi równowagi funduje gra VR Luge (również z pakietu PlayStation VR Worlds) - zjeżdżamy w niej z szaleńczą prędkością po stromej i ruchliwej ulicy "leżąc" na deskorolce. Zgoda jest tylko w przypadku Driveclub VR. Samochodówka od Evolution u każdego wywołuje mdłości.

Na łamach naszego serwisu będziemy regularnie publikować recenzje gier na PlayStation VR, ale na już podstawie pierwszych wrażeń mogę polecić wam kilka tytułów, którym powinniście się bliżej przyjrzeć. Należą do nich PlayStation VR Worlds, Playroom VR (kolejny darmowy pakiet minigierek, ale tym razem dla wielu graczy), Job Simulator, Battlezone, Until Dawn: Rush of Blood i Bound.

Wspomnę jeszcze o ciekawej, ale trochę rozczarowującej funkcji Cinematic Mode, dzięki której na goglach możemy odpalić również "zwykłe" gry z PlayStation 4. Przed naszymi oczami pojawia się gigantyczny ekran, na którym treści prezentowane są w 2D. Ma się wrażenie grania na sali kinowej, chociaż jakość obrazu pozostawia sporo do życzenia. Nie najwyższa rozdzielczość, którą w grach tworzonych pod VR maskuje uczucie immersji, niestety kłuje w oczy. Z drugiej strony, przy telewizorze zajętym przez drugą połówkę można pokusić się o przejście jednego czy dwóch poziomów właśnie w ten sposób. Na wirtualnym ekranie obejrzycie także filmy z płyt DVD czy Blu-Ray.

Teraz, czy jeszcze za chwilę?

PlayStation VR to w mojej opinii zadziwiająco dobry sprzęt, który pozwala odkryć swoje ulubione zupełnie hobby na nowo, o ile tylko jesteście z nim kompatybilni. Całość z pewnością trzeba wypróbować przed ewentualnym zakupem, bo w przeciwieństwie do standardowego grania nie wszyscy zostaliśmy stworzeni do zabawy wewnątrz cyfrowych światów.

Jeśli po "jeździe próbnej" nic nie będzie ci dolegać, to staniesz w obliczu zakupu dość drogiego gadżetu na wczesnej, ale już dość zaawansowanej fazie rozwoju. Możesz przygarnąć go już teraz i obserwować, jak będzie rozwijała się rewolucja VR lub też poczekać na bardziej wyszukane tytuły niż zbiory dających frajdę minigierek lub krótkie przygodówki. Jedno jest pewne - PlayStation VR ma niemały potencjał. Deweloperzy już szykują ponad 50 tytułów na tę platformę. Będzie w co grać, a narzekających na brak "poważnych" gier na start powinno przekonać to, że na horyzoncie już majaczą większe tytuły.

Sam po weekendzie spędzonym ze sprzętem Sony wolę dołączyć do grupy odkrywców, niż sceptyków. Do zobaczenia w wirtualnej rzeczywistości!

Michał Ostasz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: PlayStation VR
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama